Cipakabra ( 18+)
– Dzień dobry panie Macieju – zagaiłem, łudząc się, że zdołam wciągnąć go w konwersację.
Niestety, nie odezwał się ani słowem. Pomachałem mu dłonią, uśmiechając się dobrotliwie, ale i na ten bodziec nie zareagował. W końcu wyciągnąłem z kieszeni płaszcza stuzłotowy banknot i wcisnąłem mu za kołnierz, licząc, że na to właśnie czeka.
Zamiast mówić, zaczął histerycznie szlochać. Łzy wielkości odchodów królika spływały mu po nabrzmiałych policzkach, do tego dusił się i krztusił niczym dziecko pozbawione ukochanej pluszowej zabawki.
– Do stu piorunów – żachnął się niespodziewanie Scheisswurst. – Tym sposobem nic nie wskóramy. Drogi Doctore, po raz kolejny będziesz świadkiem zastosowania przeze mnie tajemnej techniki, przejętej od pewnej niezwykle doświadczonej lamy. Z pomocą kosmicznych energii, zinfiltruję podświadomość tego człowieka.
Kiwnąłem głową na znak zgody. Egon podszedł do strażnika i zdzielił go pięścią prosto w skroń, a kiedy ten upadł, usiadł na nim i wbił mu kciuki w ślepia z taką siłą, że oprócz gałek ocznych na wierzch wypłynął też mózg. Detektyw zlizał dokładnie galaretowatą substancję, po czym zapadł w głęboki trans.
– Jaźń tej istoty została naznaczona straszliwym kalectwem – orzekł po wybudzeniu się. – Od wielu lat myślał tylko o jednym: kto odda mu pieniądze, skoro Rysiu nie żyje. Zapewne stąd tak niespodziewana reakcja na próbę przekupstwa. Zagrałeś na czułej strunie liry jego umysłu, Doctore. Nic tu po nas. Sugerowałbym spotkanie z doktorem Elemengele. Może on udzieli nam konkretniejszych wskazówek, co do horrendalnie irracjonalnych zdarzeń rozgrywających się w tym ośrodku duchowego marnotrawstwa.
IV
W drodze do laboratorium zaczepił nas dziwny brodaty człowiek, odziany w poszarpaną kraciastą koszulę oraz dziurawe jeansy. Podążał naszym tropem, cały czas sycząc półgłosem:
– Przeklęci! Jesteście przeklęci! Przeklęci! Ona was dopadnie! Ona was zniszczy! Przeklęci!
W końcu Scheisswurst nie zdzierżył. Złapał nieznajomego za fraki i potrząsnął nim z ogromną siłą.
– Mów, skurkobańcu, kto nas dopadnie, albo jak Wisznu, Buddę, Ninurtę, Astrid Lindgren, Pamelę Anderson i Allaha kocham, tak cię załatwię, że twoja nieszczęsna dusza będzie błąkać się po wsze czasy nad brzegami Styksu, ruchana przez Harona w odbyt przy każdej próbie schylenia się. I wiesz co jeszcze? Uczynię cię cały czas schylonym!!!
– Cipakabra… – szepnął nieznajomy, po czym wyrwał się Scheisswurstowi i uciekł, rechocząc opętańczo.
– Cipakabra… – powtórzyłem, zafascynowany dziwnością tego słowa. – Cipakabra… Cóż to może być, Egonie.
Detektyw machnął ręką.
– Wymysł szaleńca, jak mniemam. Jednak warto i o tym porozmawiać z doktorem Elemengele. Żaden trop nie powinien zostać zlekceważony, gdyż nawet z ziarna nieopatrznie rzuconego na suchy grunt, może wykiełkować roślina.
Laboratorium doktora Elemengele okazało się być sporym kompleksem złożonym z kilku połączonych ze sobą, betonowych budynków. Sam doktor wyglądał jak żywcem wyjęty z głupawej kreskówki: niski, rudy, ubrany w biały kitel. Spoglądał na świat przez okulary w półokrągłych oprawkach i ponoć nigdy nie zdejmował fioletowych rękawiczek ze skóry bizona.