CIENIE WOLONTARIATU
ec mnie. Jeżeli zrobiłabym to jeszcze bardziej nasiliłoby się to ze strony Ewy. Mniej więcej wiem na co i na ile byłoby ją stać, by mi dokopać. Potrafi iść po trupach, a do celu. Postanowiłam dać Ewie jeszcze jedną, być może ostatnią z wielu ze swojej strony szansę do poprawy stosunków między nami. Wolontariuszka niestety w przeciwieństwie do mnie w ogóle nie dostrzegała niczego, wcale nie starała się pracować nad sobą, aby swoje słabe strony charakteru skorygować, skupiając bardziej szczególną swą uwagę np. na swoich zaletach, by je nieco uwydatnić. Przy kolejnym spotkaniu z wolontariuszką, jak się potem okazało znowu doszło do bardzo nieprzyjemnej sytuacji, która na długo popsuła atmosferę w naszym zastępczym lokum. W rozmowie ze mną przy, której była także obecna moja matka, Ewa jakby z pewną dozą złośliwości w głosie powiedziała do mnie, ale to dotyczyło również moich rodziców. - Narzekasz ciągle na to i owo, posiadając już prawie bardzo dobrze urządzone i przystosowane do swojej niepełnosprawności nowe mieszkanie własnościowe, ( którego nie zdążyłam ani ja, ani ona ujrzeć jeszcze na własne oczy), masz sprzęt najlepszej jakości, natomiast tu w mieście dużo ludzi nie ma własnego dachu nad głową, nie ma w co się ubrać i co do ust włożyć. Ewa mówiła to z takim tonem głosu wzniosłym, wręcz rozkazującym jakby chciała po raz kolejny wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia i u mojej mamy. Nie wzięła tego w ogóle pod uwagę, że moi rodzice na takie warunki bytowe tu w mieście byli zmuszeni przepracować przez bardzo wiele długich lat na wsi, w gospodarstwie rolnym. Sprzęt np. nie musowo być bogatym, aby go móc kupić za gotówkę. Wieżę, komputer ojciec z mamą przecież kupili mi na raty. Nic im jak „manna” z nieba nie spadło, nic im nikt niczego w prezencie na talerzu nie podał. Ja i mama spojrzałyśmy tylko na siebie znacząco wzajemnie. Przemilczałyśmy to w jaki sposób Ewa się wypowiedziała przed nami i zachowała się wobec nas. Nie chciałyśmy prowokować jej do kolejnej sprzeczki. Mama nie wytrzymawszy nerwowo po prostu wyszła zaraz do kuchni. Musiała inaczej jak ją znam mogłaby nagle wybuchnąć i wykrzyczeć mojej wolontariuszce prosto w twarz, co tak naprawdę o niej samej myśli... Samopoczucie u mnie nie polepszało się, wręcz przeciwnie było coraz gorzej ze mną. Do tego stopnia, iż kasłając gwałtownie, miewałam obfite krwotoki z nosa. Zaniepokoiło to moich bliskich i mama ponownie wezwała do mnie lekarkę, która po zbadaniu i dokładnym obsłuchaniu mojej klatki piersiowej i pleców, stwierdziła u mnie, że z zapalenia oskrzeli zrobiło się zapalenie płuc. Na mojej karcie zdrowia wyraźnie było wypisane grubym i czerwonym flamastrem, że nie tylko jestem uczulona na Penicylinę, ale i na inne antybiotyki. Najgorsze było to, że nie można było mnie zbytnio czym wyleczyć. Pani doktor z Przychodni Zdrowia jednak nie zwróciła chyba na to szczególnej uwagi. Przepisała mi 2 antybiotyki na receptę i zaraz po przeprowadzce do nowego mieszkania, kazała mi je zażywać. Tego samego dnia 27 września 2003 r. bardzo nalegałam, by rodzice przywieźli mnie do mojego nowego pokoju. U nas od dawna kaloryfery ogrzewały całe pomieszczenie. Było ciepło jak w bajce, potrzebowałam położyć się natychmiast do własnego łózia i wygrzać się. Gdy przyjechałam na miejsce, w moim pokoju wszystko było na samym środku mojego pokoju. Pudła ze sprzętem komputerowym i audio stały z szufladami pełnymi kaset magnetofonowych i płyt cd., oraz inne szpargały. Wypiłam szybko zalecone mi przez doktorkę dopiero co nowe leki, po czym zabrałam się za uporządkowywanie swoich rzeczy w biurku. Po pewnym czasie poczułam, iż antybiotyki zaczynają działać, ale zamiast mi się polepszyć, zaczęło mi się bardzo słabo robić. Wzbierało mnie na wymioty, chociaż nie wymiotowałam, miałam mroczki przed oczami, wprost zaczynałam tracić przytomność. Mama bezzwłocznie kazała mi iść do łóżka, na zegarze była godzina 23:30. Kiedy leżałam na swoim tapczanie w pozycji horyzontalnej robiło mi się j