Cienie przeszłości część 1 - Wyzwanie
Wycelował w moją pierś. Stałem na tyle daleko, żeby nie mieć najmniejszej szansy do niego doskoczyć i rozbroić, ale dostatecznie blisko, by trafił z całą pewnością. Patrzyliśmy na siebie. Widziałem jego zimne oczy ponad czarną otchłanią lufy pistoletu. W jego wzroku było tyle tłumionego przez lata gniewu, starej, odziedziczonej po przodkach nienawiści, z którą się wychowywał od najmłodczych lat, aż poczułem dreszcz na plecach. Gdy odbezpieczył broń, wiedziałem, że strzeli. Nie zawaha się, nie zwątpi. Przyszedł tu, żeby mnie zabić. W swoim umyśle właściwie już to zrobił, może tysiące razy, każdej nocy, gdy zasypiał i rozmyślał, wyobrażał sobie tą chwilę. Odtwarzał ją w głowie raz za razem, niczym ulubioną scenę z filmu. Czekał na nią, marzył o niej. Widziałem to w zimnym spojrzeniu jego oczu, w zaciśniętych wargach i pewnym, płynnym, doskonale wyćwiczonym ruchu ręki, gdy unosił pistolet. Dłonie mu nie drżały, nie denerwował sie. Był spokojny, niczym kat, który wykonał w swoim życiu setki egzekucji i ma do zakończenia jeszcze jedno, nic nieznaczące życie. Dla niego już byłem trupem. Teraz musiał tylko nacisnąć spust uzbrojonej w tłumik broni by z cichym sykiem powietrza sprawić, że jego myśli staną się rzeczywistością.
Wiedziałem również, że dokładnie w tym samym czasie, w setce krasnoludzkich domów, setka elfów robi dokłanie to samo.
Elf, całkowicie skupiony na mnie, nie zauważył jak za jego plecami bezszelestnie otwierają się suwane drzwi do szafy. Wyślizgnęła się z niej niewysoka postać i delikatnym, cichym krokiem, powoli podchodziła za jego plecy. W rękach trzymała gruby kij od szczotki. Uśmiechnąłem się w duchu. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak przewidziałem.
Trewal mieszkał niecałe pięć minut ode mnie. Oczywiście, jeśli drogę pokonało się sprintem. Wybiegł z domu od razu po tym, jak do niego zadzwoniłem i dotarł pod moje drzwi równo cztery minuty, trzydzieści osiem sekund później. Dopiero wtedy doceniłem jego wychodzenie na bierznię trzy razy w tygodniu, oraz regularne wizyty w siłowni. Drzwi mieszkania przekroczył dokładnie wtedy, gdy na dole, pod kuchennym oknem zatrzymał się elegancki, czarny samochód nieznanej mi, elfiej marki. Wysiadł z niej mój zabójca. Szedł spokojnie, wcale nie spiesząc się, jakby wiedział, że to, po co przyszedł, mu nie ucieknie.
Właśnie wtedy, patrząc na jego spokojny, miarowy krok i całość postaci stylizowanej na domokrążcę, nabrałem pewności. Nie wiem właściwie czemu. Zwyczajnie wszystko pasowało do siebie aż zbyt idealnie, by mogło być inaczej. Patrzyłem na niego zza zasłonki, obracając między palcami długopis i nie odwracałem się, dopóki nie zniknął mi z oczu
Trewal wszedł do kuchni dysząc ciężko. Był ode mnie trochę wyższy i zdecydowanie lepiej wysportowany. Miał potężne mięśnie ramion i klatki piersiowej. Lubił prezentować światu swoje ciało nosząc bezrękawniki, tak jak ten, idealnie biały, który miał dzisiaj, lub obcisłe koszulki. Na nogi założył czarne, luźne spodnie, oraz wygodne buty do biegania.
- Co się stało? – spytał i nabrał głębiej powietrza, po czym wypuścił je miarowo przez nos, uspokajając oddech.