Burza
Zaraz skok. Usłyszał komunikat. Miał jeszcze chwilę. Powoli i dokładnie zakładał kominiarkę, kask i gogle. Sprawdził zabezpieczenie sprzętu, ciasno przylegającego do ciała. Poprawił ochraniacze. Dał znak swoim towarzyszom. Uklęknął. Zamrugał szybko parę razy. Po chwili przypomniał sobie po co uklęknął. Zamiast modlitwy wyszeptał krótko „proszę, pomóż mi”. Wstał obserwując światła. Zielone jeden. Zielone dwa. Otwarcie klapy. I wtedy przestał być człowiekiem. Pomyślał „żeby żyć wiecznie”. I skoczył.
Inaczej to nie działa, mimo wszelkich pragnień. Chcesz żyć wiecznie? Skacz! Chcesz żyć wiecznie? Biegnij! Chcesz żyć wiecznie? Walcz! Chcesz żyć wiecznie? Nie uda się, ale jak rzucisz palenie, będziesz trochę bliżej.
Nie można jednak zapominać, że panteon jest bardzo wąski, a wokół niego porozrzucane ambicje i zatracenie. Czasem nie warto próbować. A jak już się musi, to uprzednio trzeba sobie zapewnić możliwość obejrzenia własnego pomnika. Nasz bohater o tym nie wiedział.
Skoczył wraz z innymi, w odpowiednich odstępach by nie wywołać katastrofy przedwcześnie. Było ich dziesięciu, dobrze zbudowanych, z zacięciem wypisanym na twarzach i cichą nadzieją w sercu, że uda im się wrócić do domu.
Lot trwał parę sekund, był bardzo długi. Gdyby nie kombinezony, pęd pozbawiłby ich przytomności. Chwila, w której minęli linię chmur, nagrana byłaby przepiękna. Ze spokojnego, rozświetlonego słońcem błękitu zanurzyli się w gęstej szarości by po chwili wypłynąć po drugiej stronie wprost w szaleństwo i zamęt sztormu.
Chmury były czarne, bombardowały setką piorunów poniższy świat. Zalewały go deszczem i gradem, jakby wypełniając wolę Bożą o ponownym potopie. Fale w swej zazdrości, próbowały swoją wielkością przegonić wszelkie formy znane człowiekowi. Jedynym dźwiękiem był huk. Huk gromu, fal i kontenerowca o nie się obijającego. Ogromny statek przegrał już swoją walkę z oceanem, nie pruł tafli i nie omijał prądów. Był rzucany, pomiatany niczym piłka podawana sobie przez fale w jakiejś ponurej grze ludzkimi życiami. Wypełniony kontenerami i nieliczną załogą, był skazany na zamieszczenie w historycznych książkach jako przykład morskiej katastrofy. Szansą był nasz bohater, człowiek prawie 25.000 razy mniejszy niż statek, który miał uratować. A jedynym ratunkiem była walka, chwila krzyku przeciwko potędze, która rządziła tym światem od początków istnienia. Na szczęście ludzie nie są dobrzy w szacowaniu swoich sił, dzięki temu doszli do bardzo wielu rzeczy.
Akcja w swej niezwykłości i niepowtarzalności nosiła lekkie oznaki rutyny. Powodem interwencji była anomalie pogody- zwykle stałej, która na przestrzeni lat wykazywała skłonności do powtarzalności, a teraz postanowiła spłatać psikusa niby poukładanemu światu. A ludzie mieli przy tym robić drugą najlepiej im wychodzącą rzecz-umierać. Pierwszą jest robienie czegoś dokładnie przeciwnego, ale to opowiadanie nie nadaje się na erotyk.
Wydawałoby się, iż ratownicy zostali wyrzuceni nad dokładnymi koordynatami statku. Ale zostało to zaplanowane przez ludzi, więc nie powinno się udać. Tym razem dosyć szybko po przekroczeniu granicy burzy zauważyli cel. Dzięki temu zniknęło pierwsze niebezpieczeństwo, utonięcia bez sensu. Był to najgorszy scenariusz, a nawet ironiczny tam gdzie nie miało dojść do utonięcia nikogo.