Burza
-Dosyć żartów!
-O! To nawet było śmieszne!
- Kurwa! Jak tam załoga?
- Poukrywali się, ciągnie ich do szalup, wytłumaczyłem im, że to bezsensu Lider.
- Dałeś komu w zęby?
- Bosmanowi, ale należało się. Chciał za burtę skakać.
- To by się trójce w wodzie nie nudziło. Miałby kompana.
- Nie blokować linii! Jedynka?
- Chłodzenie szlaq trafił, improwizuję.
- Czwórka?
- Nastawił mi bark, dam radę.
- Dwójka?
- Nastawiłem mu bark, dam radę.
- Dwójka na dziób, czwórka na prawą burtę, kontenery tańczą tango.
- Śmieszne.
Przy burcie było już dwóch, co odważniejszych marynarzy. Naciągali stalowe liny stabilizyjące ładunek, które nie spełniały zbyt dobrze swojej roli. Ratownik rzucił się do pomocy. Mimo ran i kontuzji, które wystarczyłyby na solidne L-4, pracował, krzyczał i wspierał załogę. Niewiadomo czy robił to z upartości ducha czy z powodu morfiny płynącej w żyłach. Wykonanie najprostszej operacji w takich warunkach było nielada wyzwaniem. Jak przyszycie guzika w dżakuzi. Oddychało się wodą, widziało się wodę a słyszało gromy. Mało przyjemne okoliczności szczególnie gdy nad głową chybocze się paru-tonowy kontener.
Ratownik zastanawiał się czy ten wysiłek ma sens, jednak oszacowanie szans w przedsionku Posejdona jest trudne i bywa złudne. Nie wiadomo, czy narażać się dla statku, czy od razu zabezpieczyć załogę montując ratownicze pontony i uciekać spomiędzy zardzewiałych blach. Właśnie ta chwila zastanowienia była to pierwsza trzeźwa myśl od dłuższego czasu, do tej pory działał tylko instynkt, który rzadziej zawodzi w sytuacjach rozwijających się w mgnieniu oka.
Na razie walczyli. Przywrócili łączność, ustalili kurs, uchronili maszynownie przed złomowaniem, kończyli stabilizować ładunek. Gdy nagle zdarzyło się coś za czym pióro pisarskie nie ma prawa nadążyć. Urwało się mocowanie stalowej liny grubości kciuka, która przez wiele godzin wytrzymywała napór wielotonowego ładunku, teraz dała za wygraną. Wystrzeliła z hukiem druzgocąc i tnąc wszystko na swojej drodze, między innymi nogę marynarza. Uwolniony kontener, z głuchym rykiem przetaczał się w stronę oceanu, od którego dzielił go marynarz, który w przyszłości znienawidzi sklepy obuwnicze. Po chwili był tam także nasz bohater, który w końcu miał zasłużyć na to miano. Bardziej ślizgając się niż biegnąc, po pokładzie zaróżowionym od gęstej krwii wyjącego, dotarł doń i w paru ruchach odciągnął od burty, która już zmiażdzona, żegnała 1,5 tony czegoś, co na pewno nie było warte nawet kropli krwi.
-Dwójka, tu Czwórka, urwało nogę, prawa burta, drugi szereg od dziobu.
-Bięgnę póki jeszcze mam na czym!
Śmiech przy kimś kto w każdej chwili może wyzionąć ducha jest co najmniej nietaktowny, zwłaszcza jeśli poszkodowany może nie mieć czasu aby ten nietakt skomentować. Lecz, przy takiej pracy znieczulica i brak pewnych barier pomaga zachować resztki normalności. A może właśnie je odbiera? Nie wiadomo.