Buraczany ogródek
- Ależ ty się o mnie martwisz, Eliza... - warknął, choć wyczułam, że kombinuje. - Do kochanych braciszków nie pójdę na pewno. Ten, który miał trochę oleju w głowie, już powędrował przede mną na drugą stronę, a mój pan od posiadłości... daj spokój. Suszyłby mi głowę dzień w dzień, dlaczego jeszcze się nie dorobiłem. W przeciwieństwie do niego dorobiłem się mózgu... cóż, on myśli po swojemu.
Ach.
- Mózg dobra rzecz, ale nie będzie funkcjonował w oderwaniu od reszty ciebie, Louis. I ta reszta cierpliwie czeka, aż raczysz ją zauważyć.
- Uuu... reszta przypomina o sobie dosyć brutalnie, Eliza. Nie jestem pewien, czy mam ochotę słuchać non stop, co mówi - odpowiedział dziwnie poważnie. - Zaraza na lekarzy... tfu! Nie, zdecydowanie, dajmy sobie z tym spokój. Mogę opowiadać obszernie, ale wtedy z całą pewnością uznasz mnie za starego, rozsypującego się piernika. A tego bym nie chciał. Do licha, wiesz, że jesteś jedną z nielicznych osób, z którymi wytrzymuję tak długo na własnych śmieciach... - machnął ręką w stronę pokoju - dosłownie i w przenośni. Może zostałabyś ze mną ciut dłużej... dowiedzielibyśmy się, co czeka każde z nas za te magiczne dwadzieścia lat? No, nie patrz tak na mnie, dziewczyno. Serio. Oszczędziłabyś trochę podeszwy.
Stary wariat - podsumowała moja świadomość. Ale... Jeśli to oznacza to, co myślę, że oznacza... to spuścił z tonu. Hrabiny chodziły po głowie, światowe damy, a teraz wzdycha do panny Elizy. Czyli w sumie idzie w dobrą stronę. Zaczyna myśleć realistycznie. Takiego gołodupca bez wdzięku lwa salonowego żadna hrabina nie zechce. Ja też raczej na księcia szans nie mam...
- No i co powiesz, Elizo? Wydusiłem z siebie wreszcie, chociaż wydawało się to dziwne.
- Masz przynajmniej jakiś kwiatek dla mnie? - uśmiechnęłam się.
- Mam doskonałą wędzoną rybę.
- Niech będzie. Zgłodniałam trochę...
A więc… Bycie panią Beethovenową to nie róże i bratki. Buraczany ogródek raczej, zgodnie z nazwą. Ale jakoś ten ogródek uprawiamy. Louis nauczył się rozmawiać o bilardzie, zamiast obalać obecną władzę - i kupił sobie porządne buty. Ja nauczyłam się nie dziwić, gdy w środku deseru zaczyna mamrotać, a potem pisać po obrusie hieroglify, których nie potrafię ani rozczytać, ani doprać. Największe marzenie? Żebyśmy kiedyś zatańczyli razem takiego bezwstydnego walca, który unosi w siódme niebo. Louis ma dwie lewe nogi do tańca - dziwne, zważywszy na jego robotę, ale prawdziwe. A szczególnie szarpie się przy walcu właśnie. Za energiczny chyba jest. Zobaczymy.