Bukiet dla Margot
- Ooch! Lubi mnie! – Eugenia była zachwycona. Mina jednak jej zrzedła, gdy zobaczyła, do czego Adela właśnie zmierza. – No nie! Nie znam cię! Miarka się przebrała, zaprzestań natychmiast – nie uchodzi… zmitygowała się. Jednak Adela już gramoliła się po żeliwnych ornamentach pergoli zdobiącej ganek. Eugenia była i blada i czerwona niemal równocześnie, ale jeszcze bardziej nie chciała, by sąsiedzi usłyszeli ją krzyczącą. Szept jej stawał się coraz bardziej świszczący. Nie miała jednak wyboru; Adeli i tak nie powstrzyma, a ciekawość mimo wszystko ją zżerała. Postanowiła pójść na kompromis ze sobą samą i wcisnęła się między pędy winorośli, aby stać się niewidoczną. Jednocześnie jestem w pobliżu, jakby, nie daj Boże, noga jej się powinęła, tłumaczyła sobie w myślach, a serce tłukło się wyjątkowo niedyskretnie. Po jakimś kwadransie usilnych zmagań, bo obydwie walczyły na swój sposób, udało się Adeli dostać do domu przez okno na piętrze, to samo, o którym wspominała wcześniej. Czas wydał się Eugenii strasznie spowolniony, zapragnęła znaleźć się wewnątrz. Już, w tej chwili. Musiała moment poczekać, aż drzwi wejściowe zostały otworzone od środka i ujrzała twarz Adeli. Przecież oblicze Adeli nie powinno teraz tak wyglądać, pomyślała, widząc niezwykłą bladość i świecące gorączkowo oczy.
- Musimy stąd iść. Im szybciej, tym lepiej.
- Bzdury opowiadasz. Pułkownik zaspał, czy co?
Eugenia przywołała okolicznościowy cierpliwy uśmiech. Delikatnie, aczkolwiek stanowczo odsunęła Adelę na bok.
- Hop hop! Pan wybaczy mojej przyjaciółce nietakt, ale martwiłyśmy się…
Eugenia przekroczywszy próg biblioteki, zamarła. W swoim ukochanym bujanym fotelu huśtał się pułkownik. W kącikach ust zastygła ślina, a z uszu wiodły cienkie brunatne strużki. Oczy miał nieruchomo utkwione dokładnie w drzwiach. Na kolanach spoczywała połamana róża odmiany carson scarlet. Jakby witał się z Eugenią…
* * *
- To byłoby wszystko.
Adela odchyliła się od klawikordu. Miała sentyment do instrumentu odziedziczonego po prababci. Bazyl wysłuchał relacji z wydarzeń w domu pułkownika. Momentami wyglądał, jakby bardzo chciał coś wtrącić.
- Zastanowiły mnie te róże. Moja matka hoduje takie same, a przecież to nie jest pospolita odmiana. Pielęgnuje je wręcz z fanatyzmem.
Adela uśmiechnęła się lekko.
- Jakkolwiek oczywiście żal mi pana pułkownika, a jeszcze bardziej Eugenii, to muszę stwierdzić, że intryguje mnie ta sprawa coraz bardziej, panie prokuratorze.
- Gdy tak mówisz, poczuwam się w obowiązku zainteresować się tym zawodowo.
- Myślę, że musimy poszukać większej ilości powiązań między paniami, z całym szacunkiem dla obu. Mój drogi, przecież poznaliśmy się właśnie dzięki Eugenii!
- Myślisz teraz o seansie.
- Istotnie.
Adela poczęła bezwiednie rysować coś na leżącej przed nią kopertą.
- To był seans z udziałem niejakiego Pana Sylwestra, muszę przyznać, że zrobił na mnie wrażenie. Pamiętasz coś więcej?
- Zastanawia mnie, skąd Eugenia miała kontakt z Panem Sylwestrem. Mówiłem ci kiedyś o moim młodszym bracie. Tak się składa, że seans, na którym Henryk zniknął - prowadził Pan Sylwester. Dlatego na prośbę matki, udałem się wtedy do Eugenii, skoro Sylwester gościł akurat w mieście. Ciekawe, czy on hoduje róże…