Brzydale
– Zgadzam się.
Dziadka ulubione przezwisko Olki, Dobra Dupa.
– Ty ją znasz? Ona mieszka niedaleko? – pyta jak co dzień.
– Bliżej niż myślisz, dziadek. Jemy śniadanie?
– We francuskiej kuśka długo nie stoi.
– O czym ty mówisz?
– Bubububububu!
Słowo daję, mam wrażenie, że robi mnie w bambuko. Mówi normalnie i nagle, bach! Leci „Dobra Dupa” albo jakieś zdanie z kosmosu kompletnie niepasujące do rozmowy, albo „bububu” podskakują sflaczałe poliki.
– Byłeś kiedyś we Francji, dziadek?
– Francuskie rogaliki i dobre dupy. – Omiótł dłonią głowę.
Nie ma co ciągnąć tej rozmowy.
– Ładna dziś pogoda – mówię. – Zjemy śniadanie w ogrodzie. Poczujesz się jak w ogródku francuskiej restauracji. Świeże rogaliki albo bagietki to byłoby coś.
– Dobra Dupa.
– Tak jest. Będzie i ta.
Olka leży w wyrze.
– Jemy śniadanie w ogrodzie, zasrańcu – mówię.
– Kto taki? – pyta obrażonym tonem.
– Myślałaś, że zapomnę to nieczyste zagranie pod kołdrą, Friku? Ty nie jesteś dobra dupa, tylko śmierdząca. Mam ci tam zrobić strefę zakazaną? Kwarantannę na jakiś czas?
– Nie, błagam, nie! – Wierzchem dłoni dotyka teatralnie czoła. – Nie pozbawiaj mnie tej rozkoszy, mój panie. Nie przeżyję!
– Pieprznięta.
– Okaż łaskę, niech to będzie jeden dzień.
– Niech będzie.
Rżnę twardziela, jak dziecko nieświadome, co się za moment stanie, że sam się ukarałem.
Olka na gołą pupę ubiera kuse spodenki sportowe, które tak uwielbiam. Szczególnie ściągać je z tego rozgrzanego tyłka. Już teraz nie mogę oderwać wzroku i zamknąć japy, a jeszcze nie wyszliśmy z pokoju, jeszcze nie zaczęła kręcić tyłeczkiem w ogrodzie, niby bezwiednie, beztrosko skakać jak nastolatka, bujać się wysoko na huśtawce. Wszystko specjalnie, żeby mnie szlag trafił.
– Brzydki, złośliwy orangutan – mruczę pod nosem.
Udaje, że nie słyszy.
– Idę ubrać Grand Józka – mówię.
– Zrobię śniadanie.
Dziadek ma ochotę iść do ogrodu, bo współpracuje przy ubieraniu. Zakłada luźną koszulkę i spodnie dresowe.
– Powiem ci, że dzisiaj Dobra Dupa jest wyjątkowo dobra. Załatwiłem ci – mówię.
Grand Józek wierci się wyraźnie ożywiony.
– To będzie ciekawe śniadanie – dodaję.
Czekamy z dziadkiem, aż Ola przyniesie jedzenie. Niebo jest czyste. Słońce wysusza ziemię bezlitośnie. Oby nie zabrakło wody.
Siedzimy na tarasie pod zadaszeniem, jest cicho i przyjemnie. Dziadek nic nie mówi, jest spokojny, przeżywa coś w środku.
– Brzydale!
Wylazł dzieciak sąsiadów. Od jakiegoś czasu nas wyzywa. Powtarza po starych pewnie.
– Brzydale! – wrzasnął jak ptak jakiś.
No nie jesteśmy urodziwi.
– Morda, kundlu! – dziadek krzyczy na całe gardło.
– Dziadek, cicho, to tylko dziecko. Ola idzie.
Moja brzydula pojawia się na tarasie, stawia pokaźną tacę na stole.
– Dobra Dupa – mówi Józek.
– Dokładnie – przyznaję.
Ola pochyla się nad stołem. Założyła koszulkę z dużym dekoltem, nie ma stanika.
– Proszę, jajeczniczka na boczusiu – mówi i rozstawia talerze. Zdejmuje z tacy imbryk z herbatą i filiżanki.