Borderka
ie mogłam się odnaleźć. Zagubiona, przestraszona, wycofana. Coraz większe problemy wychowawcze. Pierwsze papierosy, drobne kradzieże z portfela matki. Wieczne pretensje i kłótnie. Z dobrej uczennicy przeobraziłam się w koszmar rodziców, nauczycieli. Kłopoty to moja specjalność. Słabe stopnie. Z wyjątkiem języka niemieckiego. Tu same 5 i 6 w dzienniku przy moim nazwisku. A to za sprawą jednej osoby, mojej ówczesnej wychowawczyni. Lubiłam ją. Młoda z luzackim podejściem. Byłam jej pupilkiem, sama nie wiem czym zasłużyłam sobie na ten zaszczyt. Zresztą nieważne. Spędzałam po lekcjach kilka godzin w jej klasie czytając czasopisma po niemiecku. Nasza relacja nie przypominała relacji uczeń - nauczyciel. To było coś więcej. Często rozmawiałyśmy ze sobą na poboczne tematy. Traktowała mnie zupełnie inaczej aniżeli resztę uczniów. Bawiła się moimi włosami, prawiła komplementy. Więź między nami zacisniała się. Czułam się akceptowana, ważna, zrozumiana. Mogłam się jej zwierzyć ze wszystkiego. W przeciwieństwie do moich rodziców. W domu zamknęłam się w sobie, odizolowałam, zbywałam rodziców. Żałowałam że moją matką nie jest ona. Szkoła była całym moim życiem... Nie! To nie szkoła. Język niemiecki był najważniejszy i ona, wspaniała nauczycielka, bogini. Liczyła się tylko ona, wszystko inne nie miało znaczenia. Rodzicom przeszkadzały nasze kontakty. Próbowali zniszczyć tą relację. Nienawidziłam ich za to. Coraz częściej dawałam im pretekst do krzyku, krytyki. W szkole coraz gorzej sobie radziłam, jedynka za jedynką, kolejne kłamstwa i wpierdy. Miałam dość. Emocje mną targały. Ukojenie znazłam w samookaleczaniu i alkoholu. Żyletka moja przyjaciółka. Pomagała, rozluźniała, dyscyplinowała. Widok krwi był czymś w rodzaju fascynacji. Uzależniona od samozniszczenia. Chwilę przyjemności znajdowałam w masturbacji. Uciekałam w swój świat, bezpieczny świat. Świat fantazji. Każdego dnia znajdowałam powód by móc się skrzywdzić. Wystarczyło krzywe spojrzenie, drobna uwaga. Nie radziłam sobie. Problemy z nauczycielami, pierwsze wagary, komentarze w stylu "jesteś głupsza niż nogi od stołu", "co ty robisz, myślisz? Chyba żartujesz", "myślenie boli" itd. Moja samoocena była poniżej zera. Czułam się jak śmieć, nikomu nie potrzebna, wszystkich rozczarowywałam. Coraz częściej objawy somatyczne dokuczały. Ciągłe zawroty głowy, drżenie rąk, przyspieszone bicie serce, niepokój, lęk, strach, problem z oddychaniem. Hiperwentylacja. Każdego dnia męczyły mnie te objawy. Co drugi dzień zwalniana do domu z powodu złego samopoczucia. Badania u lekarza w normie. Okres dojrzewania. Któregoś dnia nie wytrzymałam. Ukradłam matce xanax. Miałam dość. Chciałam zniknąć. Przed lekcjami wzięłam wszystkie tabletki z opakowania. Mało pamiętam z tego dnia. Ostatnie słowa które wypowiedziałam brzmiały "przydałoby się zaczerpnąć świeżego powietrza". Później karetka, na sygnale do szpitala, obok matka, płukanie żołądka. Kilka dni pobytu na toksykologii. Miesiąc później trafiłam na kardiologie. Omdlenia coraz częściej się pojawiały, tętno dochodziło do 280. Rozpoznanie: zaburzenia emocjonalne. Konsultacja w poradni psychiatrycznej. Nie miałam siły, jedyne o czym marzyłam, śmierć, unicestwienie. Poprosiłam o skierowanie do szpitala. I tak pierwszy raz trafiłam do wariatkowa. Pierwsza dziecięca miłość, odrzucenie, samookaleczenia, natrętne myśli. Pierwsze psychotropy. Nienawiść do rodziców. Ogromna chęć śmierci. Odcięcie od życia na zewnątrz. Poczucie bezpieczeństwa za kratami. Brak współpracy z personelem szpitalnym. Zagubienie. Powrót do szkoły. Wytrzymałam z dwa miesiące na wolności. Wszystko wróciło na nowo, somaty, myśli, cięcie, unicestwienie. Znów szpital. Znów leki. Pozorne bezpieczeństwo. Wycofanie. Lęk, strach, nienawiść do siebie i innych. Ucieczka od życia. Ciągła walka sama ze sobą. Silny przymus ukarania się za wszystko, za