Bogowie i pionki, albo GAME (nie całkiem) OVER! (1)
No i stało się, duchowy mistrz pod samym ołtarzem odebrał telefon komórkowy. Kasandra była bardziej niż skołowana. Skoro nawet w Świątyni zagościł absurd i pustosłowie, to gdzie ona ma szukać pociechy? Gdzie?
- Przepraszam państwa bardzo, ale musiałem. Żona urodziła mi córkę! Mam córkę! - radował się duchowy mistrz. Z tego, co wiedziała Kasandra, duchowym mistrzem mógł być każdy. Mężczyzna, kobieta, stan cywilny dowolny...
Na sali rozbrzmiały oklaski. Mistrz zszedł z niewielkiego podwyższenia i przeszedł się wzdłuż ławek, przyjmując gratulacje. Potem wrócił na swoje miejsce.
- Kochani, pomódlmy się. Pomedytujmy, poprośmy wszechświat o to, by nie było gorzej, niż jest, tylko było coraz lepiej. - powiedział wciąż jeszcze radującym się głosem mistrz. Otarł łzy szczęścia spod oczu, wydmuchał nos i rozpoczął typowe dla tej sekty modły.
- Przepraszam za całe zło, jakie kiedykolwiek przyszło mi uczynić, w tym i w innych wcieleniach, jeśli takie miały miejsce. Przepraszam. - uroczyście wypowiedział mistrz.
- Przepraszam! - rozeszło się po sali z ust zgromadzonego tłumu.
- Wybaczam innym istotom całe zło, jakie kiedykolwiek mi uczyniły, w tym i w innych wcieleniach, jeśli takie miały miejsce. Wybaczam.
- Wybaczam! - ponownie rozeszło się po świątyni.
- Dziękuję za całe dobro, jakie kiedykolwiek przypadło mi w udziale, w tym i w innych wcieleniach, jeśli takie miały miejsce. Dziękuję.
- Dziękuję!
- Proszę Wszechświat o to, aby nie było gorzej niż jest teraz. Proszę.
- Proszę!
- Proszę Wszechświat o to, abym był coraz doskonalszym człowiekiem, coraz lepszym dla innych, coraz lepszym dla siebie. Abym umiał kochać, umiał wybaczać, umiał odróżniać czyny dobre od złych. Abym umiał znieść cierpienie, abym umiał powstrzymać się od zła. Abym żył zgodnie z uniwersalnym prawem moralnym, którego jestem zobowiązany przestrzegać przez siłę wyższą, gdziekolwiek ona jest i jakakolwiek jest... Proszę.
- Proszę!
- Proszę o szczęście dla całego świata, szczęście dla wszystkich żywych istot, dla moich bliskich, dla mnie samego.
- Proszę!
- Kochani... Wiecie, jak jest. Urodziło mi się dziecko, muszę zaraz spadać! - już niezbyt uroczystym, za to bardzo uradowanym głosem powiedział mistrz. - Proszę, niech ktoś z was mnie zastąpi... Do końca spotkania, a jest jeszcze pół godziny, odmawiajcie proszę dalej litanię równowagi z nieskończonym wszechświatem. Ja jadę do żony i cór... Cór... CÓRKI!!! Jupi!!! - wykrzyknął radośnie, zeskakując z podwyższenia i wybiegając ze Świątyni. W biegu rzucił przelotne spojrzenie na Kasandrę. Zdawało się jej, że jego oczy wyrażały myśl - „będzie dobrze, jeśli nie teraz, to później, ale będzie, zachowaj spokój". A może tej psychicznie zaburzonej studentce się tylko tak wydawało? Może chciała w to wierzyć? Może naprawdę uwierzyła? Może mistrz był specem od manipulacji? Za moment i tak nie będzie to już miało zbyt wielkiego znaczenia, gdyż za chwilę Kasandra tak jakby padnie trupem.
***
Tymczasem ceremonia toczyła się nadal... Kasandra postanowiła zostać do końca. Z tego, co zrozumiała, wielka litania równowagi z nieskończonym wszechświatem sprowadzała się jedynie do przepraszania za zło, wybaczania zła, dziękowania za dobro i proszenia o szczęście. Słowa proste, banalne, ale... Uniwersalne. Mające ogromną, nieskończoną moc. Taka prostota idealnie spełniała potrzeby odczuwającej przemożną pustkę wewnętrzną dziewczyny. Skomplikowane dogmaty i poplątane doktryny nie mogły zastąpić w jej psychice miejsca Strachu, gdyż były ideami szczegółowymi, podrzędnymi... No i kłócącymi się z logicznym, naukowym umysłem Kasandry. Tymczasem jasne, proste jak drut, szczere słowa wysłały Strach na drastyczną kurację odchudzającą. Głodówkę. Strach malał w oczach, Miłość i Nadzieja nieśmiało wychyliły się spod pokładu samolotu odbywającego lot zwany „Życiem" i zauważyły, że odchudzony pasażer przestał już zajmować trzy miejsca na raz. Niepewnie usadowiły się na opłaconych przez siebie miejscach. Umysłowe stewardessy zauważyły to, uśmiechnęły się do nich i po chwili przyniosły im kawior, ostrygi i po kieliszku najlepszego Martini, jakie znalazły w pokładowym barku. Po chwili samolot lądował awaryjnie, zabierając z niewielkiej wysepki położonej gdzieś hen, daleko na Oceanie Niepewności nowego pasażera. Wiarę. Ta powolutku wgramoliła się na pokład i schowała w kąciku, czekając na rozwój sytuacji.