Anilia
– Idź pośród skał, ochronią cię przed wrogimi spojrzeniami – powiedziała, stawiając go na nogi. – Wróć do swoich i paruj się z ludźmi.
Patrzył na nią, wyraźnie niczego nie rozumiejąc. Przyciskał pazur do piersi.
– Dlaczego najpierw mi pomagasz, potem próbujesz zabić, a potem znów pomagasz? – spytał.
– Żebyś mógł powiedzieć swoim, że wampiry nie są takie złe – uśmiechnęła się najlepiej jak potrafiła, ale i tak wyszło sztucznie. Nie umiała się uprzejmie uśmiechać.
Jego oczy nagle powiększyły swój rozmiar kilkakrotnie. Cofnął się o krok i rozdziawił usta w bezbrzeżnym zdziwieniu.
– Jesteś wampirem?!
Bystry to ten szczeniak nie był.
– Tak – odpowiedziała, niezauważalnie zbliżając dłoń do rękojeści miecza.
– Proszę! – zawołał, padając na kolana – zabierz mnie do swojego miasta!
– Co?! – wrzasnęła.
– Proszę! Tyle mi opowiadano o tym mieście, że są tam ludzie, resztki cywilizacji! Chcę je zobaczyć!
– Nie ma mowy! Czy ty nie wiesz, że jesteśmy śmiertelnymi wrogami, dzieciaku?! – wydarła się na niego, tracąc już cierpliwość.
– Wiem – szepnął, spuszczając wzrok. – Ale nienawidzę mojego klanu. Nie potrafię się tam odnaleźć… A wampiry – spojrzał na nią z uwielbieniem – są o wiele bardziej dostojne. O wiele bardziej ludzkie.
Podniosła wysoko podbródek, podczas gdy jej twarz stężała. Poczuła się urażona porównaniem do człowieka, chociaż wiedziała, co wilkołak miał na myśli.