Anilia
Anilia nienawidziła wychodzenia poza miasto. Jeszcze bardziej nienawidziła zostawiania swojego terytorium bez opieki. A już całym sercem nienawidziła tych parszywych mutantów, które snuły się po okolicznych pustkowiach. Chociaż ponad wszystko inne nienawidziła świadomości, że to właśnie tutaj, poza murami bezpiecznej fortecy, na nuklearnej pustyni, znajdują się cuda, przy których jej odczucia są warte tyle, co przedwojenny śnieg.
W dzisiejszych czasach z nieba padał jedynie spopielony kurz.
Weszła na potężny głaz i rozejrzała się po okolicy. Poprzez toksyczną mgłę unoszącą się na niebie przedzierał się bledziutki blask księżyca i gwiazd. Anilia pamiętała, jak piękne kiedyś było niebo, jak pełnia potrafiła przemienić noc w dzień; nie to, co teraz – świat był tak ciemny, jakby ktoś nakrył go grubym kocem. Żaden człowiek nie byłby w stanie poruszać się nocą po tych terenach: albo zabiłby się przy pierwszym kroku, potykając się lub wpadając w głębszą dziurą, albo zostałby szybko upolowany przez jakiegoś mutanta. Na szczęście wampirzy wzrok, w przeciwieństwie do ludzkiego, nie potrzebował światła. Szczęście albo nieszczęście – przez to na wyprawy po pustkowiach nieśmiertelni musieli wyruszać sami, zamiast posyłać nań niewolników, dla których byłaby to po prostu pewna śmierć nie przynosząca żadnych korzyści.
Ruch na północy przykuł jej uwagę. Zamarła, wiedząc, że jeśli teraz podejmie próbę ukrycia się, zwróci na siebie o wiele więcej uwagi, aniżeli pozostanie w miejscu. Obserwowała ze skupieniem rumowisko kamieni, na którym ciemność się zakotłowała. Było to jakieś trzy kilometry od niej, ale w tej – pustej na pierwszy rzut oka – dolinie wszystko widziała jak na dłoni. Nic jednak nie zmąciło nocnego spokoju ponownie, więc Anilia postanowiła w końcu zejść ze swojego punktu widokowego. Ześliznęła się powoli i ruszyła wokół doliny, trzymając się nisko i starając osłonić co większymi kamieniami.
Piach i kamienie – to wszystko, co pozostało na planecie zamieszkanej niegdyś przez najbardziej we wszechświecie rozwiniętą cywilizację. Gdzieś w dalekich krainach ostały się jeszcze mury dawnych budowli, ale wojna odznaczyła się na miastach najdotkliwiej – ładunek radioaktywnych bomb, które zostały na nie zrzucone, wciąż był aktywny. Dlatego forteca, którą wampiry postanowiły wybudować dla swoich ludzi, znalazła się pośrodku dżungli, z daleka od ośrodków dawnej cywilizacji. A przynajmniej pośrodku tego, co po tej dżungli zostało.
Wydawać by się mogło, że dżungla, a tym bardziej suche jej szczątki, nie skrywają niczego, co w postnuklearnym świecie reprezentowałoby jakąkolwiek wartość, jednak była to zależność, która często miała miejsce przed wojną i nie zmieniła się również po wojnie – pozory myliły. Wewnątrz skalnych rumowisk, opuszczonych jaskiń czy wyschniętych bagien zdarzało się odnaleźć ludzkie szkielety, niekiedy wciąż dzierżące cały dobytek, z jakim uciekały przed wojną. Żywność w puszkach, lekarstwa, narzędzia – niezmiennie były towarem potrzebnym. Czasem zdarzało się też znaleźć książki albo biżuterię, co w głębi cieszyło Anilię chyba jeszcze bardziej. Wampirza forteca dostarczała raczej niewielu rozrywek, szczególnie dla kogoś, kto istniał już ponad dwieście lat i poznał większość uroków życia, jak i śmierci.