Aiden Księga pierwsza: Rebelia – rozdział 2
Rankiem w dniu moich urodzin Erina starała się być dla mnie miła, a matka dopilnowała, żebym dostał na śniadanie swoje ulubione przysmaki: sardynki w sosie musztardowym i świeży chleb posmarowany dżemem truskawkowym z owoców zebranych w naszym sadzie. Kiedy się opychałem, zobaczyłem, że Erina zerka na mnie z pogardą, ale nie przejąłem się tym. Od czasu naszej rozmowy w kuchni jej władza nade mną, choć i tak niewielka, straciła jeszcze na wyrazistości. Przedtem może wziąłbym sobie jej kpiny do serca, może zrobiłoby mi się trochę głupio albo wstyd z powodu mojego urodzinowego śniadania. Ale nie tego dnia. Wracając do niego myślą, zastanawiam się, czy moje dziewiąte urodziny nie były początkiem przemiany chłopca w mężczyznę.
Dlatego zupełnie nie przejąłem się pogardliwym wykrzywieniem ust Eriny ani świńskimi pochrząkiwaniami, które ukradkiem wydawała. Patrzyłem tylko na matkę, a ona zaś tylko na mnie. Z jej mowy ciała, z drobnych, rodzicielskich gestów, które poznałem przez lata, domyślałem się, że szykuje się coś jeszcze; że moje urodzinowe przyjemności będą trwały. I tak też się stało. Pod koniec śniadania matka oznajmiła, że wieczorem udamy się do Pijalni Czekolady Rees’a na Grassington Cres, gdzie przyrządza się gorącą czekoladę z litych bloków kakao sprowadzonych z Latorii.
Później tego dnia stałem nieruchomo, a Erina uwijała się, ubierając mnie w mój najwytworniejszy strój. Potem razem z matką wsiedliśmy do powozu na ulicy, skąd ukradkiem zerknąłem na okna sąsiadów, zastanawiając się, czy Wiśniewskie albo Gabi i jej rodzeństwo przyciskają nosy do szyb. Miałem taką nadzieję. Liczyłem na to, że mnie teraz widzą. Patrzą na nas i myślą sobie: ,,Edgardenowie jadą na wieczór do miasta, jak zwyczajna rodzina”.