Tezy Upadłych: Jezioro luster
Zmężniałe Serca niewierne
Które chronić powinny
Powinowactwo straciły
I duszę utopiły.
Zmężniałe Serca stracone
Niczym nie zniszczone
Gdy Ciemnością zaczną władać
Odejdą w niepamięć.
A za nimi sześćset
Sześćdziesiąt sześć aniołów
Podąży składnie i razem
Podpowiadać nieładnie
Że to Twoje: tylko jeszcze nie wiesz...
Ja juz nic nie rozumiałam... Zerkałam co rusz w "niebo" - czyli do góry... A może jakimś trafem zobaczę piękny promień światła, bym mogła wrócić do nieba?
Tamten głos pewnie by się ze mnie naśmiewał. A co jeśli to on jest demonem?
Całkiem możliwe, że wzięłam za błąd iż to jest czyściec... Aczkolwiek... Przecież nikt z piekła nie wraca...
A co, gdyby założyć, że Piekło to stan umysłu? Nie da się z niego wydostać: cały czas męczy ciało i duszę... Najgorsze by chyba było to, że może dopaść także za życia...
Ale gdyby Piekło nie istniało, gdzie trafili by ci wszyscy aniołowie, którzy odmówili posłuszeństwa Bogu wraz z Lucyferem..? Gdzie oni by się podziali?
Bo chyba nie na ziemię...? Aczkolwiek ludzie przecież wspominali o opętaniach...
Kolejna teza: Piekła nie ma. Jest stanem umysłu. Istnieje tylko czyściec.
Kolejne miejsce, jakie dane mi było zwiedzić... Było nieco... Dziwne. Po wyjściu z tamtej polany zrobiło mi się nagle paskudnie zimno. Aż złamania na skrzydłach dały o sobie znać, zaczęły niemiłosiernie piec, całe przeszywał "prąd" i ból. Jednak przekroczyłam Kokytos. Przecież, jak każda rzeka, musi mieć gdzieś ujście...
Powiem szczerze, że mimo bólu miałam siłę iść dalej. Przyglądałam się ujściu Kokytos, częściowo nie mogąc uwierzyć. Z jednej strony cieszyłam się, że tamten anioł dał mi wreszcie święty spokój (przynajmniej tymczasowo), ale... To? To jezioro? Przecież... To wyglądało nierealnie.
Tylko z drugiej strony... Co tutaj wyglądało realnie?
Woda wpadała w... Lustro. I tam znikała. Gdzie nie gdzie były pęknięcia, rysy... A w lustrze? Odbijały się... Dusze.
Podeszłam bliżej. Dusze nagle zaczęły cisnąć się dookoła, podpływały... A może podfruwały w moją stronę, bijąc rękoma, nogami, a nawet głowami w taflę, która je więziła. Jęczały, krzyczały wniebogłosy. Jak każda inna cierpiąca dusza...
- MAM DOSYĆ! - Krzyknęłam wreszcie i ja, unosząc dłonie ku górze. Sumienie nie wytrzymało, nogi się pode mną załamały, wyciągnęłam ręce ku górze. - Przepraszam! Cokolwiek zrobiłam, żałuję!
Łzy nawet nie miały jak popłynąć. Było tak zimno, że zamarzły natychmiastowo w oczodołach, tworząc kolejne zmazy na twarzy. Nie wytrzymywałam już...
Przecież jako anioł miałam przynosić szczęście... I być szczęśliwa! U boku Ojca...
Ale ja straciłam tą szansę. Teraz żałuję... Żałuję, że z głupiego braku posłuszeństwa straciłam tak wiele...
Nagle coś poczułam... Czyjś dotyk. Obróciłam głowę w tamtą stronę...
Jedna z dusz... Jedna z nich, młodego chłopaczka, się wydostała.