A w Karkonoszach - serce
Wolała więc nie angażować się za mocno i poprzestawała na przypadkowych romansach i nocach w hotelikach, gdzie zmieniały się twarze, ręce, tylko drinki zawsze piła te same, czystą wódkę z colą.
Dopiero tu w schroniskach górskich była naprawdę wolna, nie obciążona czekaniem, ani niemocą pożądania. Szła po kamienistych ścieżkach i drogach, wdychała czyste powietrze, piła krystaliczna wodę z potoków, odpoczywała na powalonych pniach drzew albo przydrożnych głazach i… była wolna.
Siedziała teraz przy barze w tym wielkim, zatłoczonym mieście, kończąc już trzeciego drinka i zastanawiała się jak to się mogło stać, że sama sobie, na własne życzenie te wolność odebrała, ze weszła w ten związek tak lekko i łatwo, że zrobiła to jakby bezwiednie.
Idąc z e Stogu Izerskiego, do Chatki Górzystów nagle zgubiła szlak. Usiadła więc na jakimś kamieniu i rozłożyła mapę. Już wiedziała, ze musi zawrócić, ale zachwyciła się cisza leśna i śpiewem ptaków. Przymknęła oczy, oparła się o pień drzewa. Słuchała.
- Co taka ładna kobieta robi sama w środku lasu? – usłyszała nagle. Otworzyła oczy. Stał przed nią z koszula zawiązaną w pasie, z plecakiem, w mocnych górskich butach. Stał smagły, uśmiechnięty na tle zielonych świerków i wyglądał jakby był władca tego lasu, tego szlaku i tych gór. Speszyła się. Gdzieś umknęła jej pewność siebie i jej elokwencja.
- Słucham śpiewu ptaków- przyznała się jak przyłapana na ściąganiu uczennica.
- Drą się istotnie, fajnie – odpowiedział , przymrużając oczy przed niesfornym promykiem słońca przebijającego się przez gałęzie drzew. – A ja się chyba zgubiłem, albo zamyśliłem i poszedłem inna drogą. I jak na złość mapy nie wziąłem. Widzę, że pani ma.
_ Mam, ja też się zgubiłam. Nie myślałam właściwie o niczym, szłam i patrzyłam na góry. Kiedy weszłam w ten las zorientowałam się, że idę źle. Już wiem, że muszę zawrócić. Trzeba wejść znowu na niebieski szlak.
- A idzie pani…?
- Do Chatki Górzystów?
- Ja też. Tam są świetne naleśniki z jagodami i ze śmietaną!
Powiedział to z tak komiczną miną, że roześmiała się. – No to idziemy na naleśniki!
- Idziemy! – odpowiedział ze śmiechem. Tylko niech pani pozwoli mi zerknąć na mapę. – Już zerknęłam i wiem jak iść, musi mi pan zaufać – czuła, ze wraca jej dawna pewność siebie i budzi się w niej zalotność. Nie była pewna, czy właśnie tego chce tu i teraz, ale to było silniejsze od niej. Mężczyzna już zdążył wzbudzić w niej zainteresowanie, chociaż nadal chciała się tylko bawić chwilą, to jednak musiała przyznać, że chwila ta była nawet całkiem przyjemna. Zawrócili. Podświadomie cieszyło ją, że panuje nad sytuacją, że zgodził się bez szemrania iść za nią i że jej zaufał. Weszli wreszcie na właściwy szlak. Przed nimi rozciągała się panorama gór, tonących w słonecznych iskrach. Stanął i wyciągnął lornetkę, patrzył przez chwilę i podał jej. – Niech pani patrzy, jak jest cudnie! – powiedział z niekłamanym, wręcz dziecięcym zachwytem.
- Cudnie! – powtórzyła prawie szeptem.
- Mam na imię Marek, a pani ?
- Joanna.
Wiesz Joanno, kiedy tak patrzę na piękno gór, wydaje mi się, że jestem bliżej Boga, że jestem lepszym człowiekiem.
Spojrzała na niego uważniej. Po raz pierwszy słyszała takie słowa z ust mężczyzny. Ci, z którymi bywała, nie mówili takim językiem. Byli zaczepni, zionęło od nich erotyzmem i chęcią łatwego podboju. Być może dlatego wszyscy wydawali się jej do siebie podobni i wszyscy nijacy.