Wyrwane ze snu I
[akapit] Gdy kroczył ciemną ulicą, cienie grały w jego umyśle zjawiska wyobrażni, chore obrazy układały się wśród promieni światła. Tylko on dostrzegał drobne zawirowania pyłu w powietrzu, które - migocząc - dodawały przerażliwe oczy cieniom igrającym z jego umysłem. Zostawiając za sobą puste ślady, wtapiając się w cień, przenikał między słupami światła na ulicy dusz. Miasto zawsze o tej porze pogrążało się w śnie, kilka osób uciekało do bram. Zostawał tylko on i cienie, tłamszące jego najprawdziwsze ja. Ta chwila zdecydowanie różniła się od dzisiejszego poranka, który miał być zupełnie normalnym. No, może poza tą dziwną blizną na udzie, która niespodziewanie pojawiła sie po nocy spędzonej poza domem. Może to ona doprowadza go do obłedu? Cóż się dzieje z umysłem prostego człowiekaa Oczy stały sie puste, już prawie nic nie widzą... Czarna Postaś, cienisty kolos przed ślepiami wybrańca ustawił się wśród migoczących pyłów świata, pyta, chodź nie ma ust, woła, nie krzycząc... Chwilę póżniej, leżyc w ciemnej alejce, wśród ciepłoty ciała, zastanawiąc się, kim jest i dlaczego dziś miał go spotkać tak wielki dar... Leżąc, zwinięty w kłębek na mokrym betonie, otulony spokojem bez cieni lecz w ciemności, czując się jak w chwilach namiętności, podnosząc swa dłoń przed twarz, czuć na niej ciepłą wodę życia. Oblepiająca palce kropla, spadająca na otwarte usta, uświadamiając boski smak purpurowego płynu życia. Wreszcie mógł przestać się bać.