A co by było, gdyby... 10, 11
Monika marzyła, żeby chociaż jedno mieć z głowy, wtedy powinno się poprawić. Na to jednak miała znikomy wpływ. Chciała jak najszybciej zdać te prawo jazdy, żeby móc być pod tym względem niezależna, a reszta przyjdzie samo.
Czas, jaki chciała poświęcić na pisanie powieści, poświęciła na rozpaczanie nad swoją niedolą. W końcu chwyciła za długopis i kartkę, i napisała wiersz, żeby chociaż po części dać ujście swoim emocjom. A gdy go napisała, nie miała już ochoty na nic. Mogła tylko leżeć i śnić o niebieskich migdałach, które nie miały żadnego przełożenia na jej prawdziwe życie. Przyjaciół nie miała, bo trudno nazwać od razu przyjaciółmi osoby, które znała zaledwie od kilku miesięcy i z którymi gadała raz na miesiąc. Z Paulą urwała kontakt, bo nie miała czasu, zajęta pracą i domem. Elwira też odzywała się tylko jak się jej nudziło, a Monika odpisywała na jej wiadomości, kiedy miała chwilę wolną, a te zdarzały się rzadko.Na dwugodzinne plotkowanie o niczym Monika potrzebowała zarezerwować czas na kilka dni do przodu, a dziewczyny spotykały się spontanicznie, bez zapowiedzi. Poza tym nie miała jak do nich dojechać. Nie miała wiec szans na głębsze zawarcie znajomości, a co dopiero przyjaźń i szaleństwa z nią związane, które ciągle chodziły jej po głowie. Nie miała też szans na wyrzucenie przed kimś swoich odczuć, że już nie ma zapału, sił ani chęci do życia.
Po kolejnej godzinie bezczynnego wylegiwania się w łóżku, Monika w końcu wstała, przepisała swój wiersz na czysto do zeszytu i wyrzuciła kartkę z idealnym planem tygodniowym do kosza. Doszła do wniosku, że użalanie się nad sobą i tak jej nic nie da, a do szkoły iść musi.Trzymanie się planu też nie miało dla niej sensu, bo wszystko zawsze wywracało się do góry nogami.
Zeszła na dół do kuchni, stanęła przed lodówką i wlepiła w nią pusty wzrok. Była głodna, ale nie wiedziała na co ma ochotę. Najlepiej na czekoladę. Zajrzała do barku, gdzie zawsze były jakieś słodycze, ale nie było tam nic godnego jej uwagi.Sam alkohol. Zapomniała, że jeśli nie ma mamy, to nie ma komu zapełnić barku słodyczami. Teraz to ona robiła zakupy, a jeśli ona kupowała coś słodkiego, to od razu to zjadała. Spojrzała na zegarek. Była dwudziesta czterdzieści. Sklep otwarty był do dwudziestej pierwszej. Mogła jeszcze szybko lecieć. Nie chciało jej się.W końcu niechętnie zrobiła sobie kanapkę z kiełbasą i wróciła do swojego pokoju. Powinna pogadać z Robertem, ale wcale nie miała na to ochoty. Jej zdaniem chłopak nie był głupi i wiedział co robi. Wiedziała jednak, że obycie się bez rozmowy byłoby nie wychowawcze. Stwierdziła, że poczeka aż brat wyjdzie ze swojego pokoju o godzinie dwudziestej drugiej, jak to miał w zwyczaju, by zjeść kolację i wtedy z nim pogada. Tymczasem postanowiła spróbować swoich sił w skomponowaniu utworu muzycznego. Słowa cisły jej się do głowy i gdzieś w głębi środka czuła, że byłby to dobry materiał na piosenkę.
*
Robert stał przed otwartą lodówką i głęboko się namyślał, co zjeść na kolację. W końcu wziął to, co zwykle- kiełbaski. Monika weszła do kuchni niepewnie. Musiała się czymś zająć, żeby od tak bez niczego zacząć rozmowę. Nie chciała jej prowadzić w sposób oficjalny, typu „Musimy pogadać, więc usiądźmy”, bo nienawidziła takich przemów. Najlepiej jej się rozmawiało w luźnej atmosferze.
Nalała sobie wody do kubka i wypiła dwa łyki. W żołądku poczuła lekkie uczucie zdenerwowania. „Chcę to już mieć za sobą”.
-Jak tam w szkole?- zaczęła obojętnym tonem.
-Normalnie.
-Dzwonił do mnie twój wychowawca- powiedziała wprost- Powiedział, że opuściłeś się w nauce i nie chodzisz na zajęcia.