80 godzin - część 1
yzny podążył wzdłuż krwawego śladu ciągnącego się po chodniku, aż do mrocznej bramy. Wiedział, że tam czekają. Nie słyszał ich, nie mógł zobaczyć, lecz był pewien, jakimś nadnaturalnym zmysłem czuł obecność wielu ludzi. Był przekonany, że na razie o nim nie wiedzą. Gdyby było inaczej, już dawno by się na niego rzucili. Ponieważ zaś nadal panowała nerwowa, przerażajaca cisza, niczym cichy szept wiatru przed burzą, mógł tylko się modlić, że uda mu się przejść niepostrzeżenie. Jeszcze nie wymyślił w jaki sposób ominie bramę. Nie mógł iść chodnikiem, ponieważ niezależnie od tego, po której byłby stronie, i tak musiałby przejść w polu widzenia czekających tam ludzi. Tymczasowo skupiał się tylko na tym, by przejść przez ulicę i znaleźć po drugiej stronie jakieś schronienie.
Spojrzał na zegarek. Była dokładnie dwudziesta druga pięćdziesiąt dziewięć. Patrzył przez chwilę jak maleńkie cyfry sekundnika zmieniają się, pnąc coraz wyżej i wyżej ku sześćdziesiątce. Zbyt późno zrozumiał, co to oznacza. Gdy dotarło do niego, co się stanie za zaledwie dziesięć sekund, ze strachu wciągnął mocno powietrze, jego serce zaczęło momentalnie bić szybciej, mocniej, boleśniej. Zalała go fala paniki, lecz w tym samym czasie wiedział co musi zrobić. Jeśli tylko zdoła wyłączyć....
Drżącymi palcami sięgnął do niewielkiej klapki, za którą znajdowała się bateria. Musiał ją wyciągnąć. Próbował ściągnąć zasłonę paznokciem, ale nie mógł zaczepić, spróbował ponownie i jeszcze raz. Zacisnął zęby, a spomiędzy nich wydarł się cichy szept ?proszę, nie?. 56, 57, 58...
Za późno.
Jego zegarek co godzinę wygrywał cichą melodyjkę, którą Aris sam ustawił parę tygodni wcześniej. Lubił ją, a teraz te same wesołe dźwięki, towarzyszące mu każdego dnia, rozbrzmiewały na pustej ulicy, przebijając się przez szum wiatru nad miastem. Wreszcie zegarek zamikł i wydawało się, że wraz z nim ucichły wszystkie inne odgłosy. Przez okropnie długą chwilę panowała nieznośna cisza. Aris nie miał już nadziei, że wszystko będzie dobrze. Czekał tylko, aż sie zacznie. Nastąpiło to znacznie szybciej, niż się spodziewał.
W samochodzie obok, tym z powybijanymi szybami, coś się poruszyło. Ktoś jęknął w środku, a później zaczał się podnosić. Mężczyzna najpierw widział tylko ciemny zarys postaci, ale po chwili rozpoznał w niej młodą kobietę o bladej cerze. Spojrzała na niego swoimi pustymi, przekrwionymi oczami i wrzasnęła rozdzierająco, wściekle, niczym głodny drapieżnik, który zobaczył swoją ofiarę. Ze wszystkich kamienic, z dziesiątek mrocznych okien, z bram i podwórek dobiegły krzyki kolejnych, uśpionych do tej pory zainfekowanych ludzi. Usłyszeli wezwanie i na nie odpowiedzieli.
Aris nie czekał ani sekundy. Rzucił się ku najbliższej bramie, mając tylko nadzieję, że tam będzie bezpiecznie. Wpadł do mrocznego, cuchnącego moczem przejścia między ulicą a podwórkiem. Nikogo. Zobaczył światło na korytarzu. Paliła się tam słaba żarówka, rzucając przytłumiony blask przez brudny klosz Odsłaniał klatkę schodową, oraz drzwi do mieszkania na parterze. Mężczyzna skoczył na górę, wiedząc, że tylko to może zrobić. Uciekać i modlić się, by go nie dopadli.
Ulica tymczasem ożyła. Z niższych okiem wyskakiwali ludzie i rzucili się biegiem ku bramie, gdzie zniknął Aris. Wrzeszczeli przeraźliwie, nawołując innych. Krzyk roznosił się pomieście, podejmowany przez coraz to kolejne gardła. Niemal drżały od niego ściany.
Mężczyzna dotarł na pierwsze piętro, rozejrzał błyskawicznie dookoła, szukając dalszej drogi ucieczki. Nagle drzwi obok niego wystrzeliły na korytarz kopnięte od środka, niemal wypadając ze starych zawiasów. Z mieszkania wypadł starszy człowiek w pobrudzonym wymiocinami swetrze i jeansowych spodniach. W ręku trzymał zakrwawioną butelkę po piwie. Spojrzał na stojącego przed nim, przerażonego człowieke, obserwował go przez sekundę, po czym runął do ataku sycząc przeraźliwie. Zamachnął się z całych sił, celując w głowę. Aris wyczekał do ostatniej chwili i przykucnął,