80 godzin - część 1
ńczo. Im bardziej się starał wyciągnąć resztę szkła, tym głębiej je wbijał i poszerzał tylko i tak już okropne cięcia. Z bólu zaczął się rzucać po pomieszczeniu, wpadać na ściany i potrzaskane łóżko. Wreszcie upadł na kolana, ryknął agonalnie i z całych sił uderzył głową w podłogę. Wstał, rozejrzał się dookoła oszalałymi z męki oczami. Zobaczył Arisa, który do tej pory przyglądał się tej scenie nie mogąc się nawet poruszyć. Przyklejony do ściany, zaciskał pięści, a paznokcie wpijały się w skórę prawie ją przebijając. Chociaż widok szarpiącego się w bólu i szaleństwie chorego sprawiał, że chciało mu się wymiotować, to nie był w stanie odwrócić wzroku.
Sekundę patrzyli na siebie, przerażony mężczyzna, kulący się przy ścianie, oraz poraniony demon ołędu, zaklęty w ciele cierpiącego człowieka. Wtedy, bez ostrzeżenia, ten drugi rzucił się do przodu, wyciągając pokrwawione ręce ku swojej ofierze. Widać było, że zrobi wszystko, by zadać jej taki sam ból, jakiego doświadczał samemu.
Aris odskoczył na bok, uciekając z zasięgu dłoni napastnika. Tamten błyskawicznie zwrócił się ku niemu, wychylając się za bardzo do przodu, prawie przewracając. Zrobił kilka chwiejnych kroków do przodu, zwolnił łąpiąc równowagę. Pozwolił tym samym by Aris odsunął się bardziej, cofając się niemal aż pod rozbite okno. Chory wyprostował się, dysząc ciężko. Wielkie krople krwi spadały z jego twarzy na podłogę, mieszały się na brodzie ze śliną i wydzieliną z nosa. Ponowił atak i tym razem przyparty do rogu Aris nie miał którędy uciekać. Musiał stawić czoła oszalałemu z bólu choremu.
- Nie zbliżaj się! ? Chciał krzyknąć, ale wydobył z siebie tylko cichy jęk. Gardło miał ściśnięte zimnymi, dławiącymi palcami trwogi. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje, ale przerażenie brało górę nad mdłościami wywołanymi okropnym widokiem. Napastnik nawet nie zareagował, wyciągając tylko ręce by jak najszybciej uchwycić swoją ofiarę.
Najsilniejszym kopnięciem, jakie umiał wyprowadzić, Aris odepchnął go od siebie, trafiając dokładnie w brzuch. Chory stracił na chwilę oddech, zatrzymał się, i wtedy mężczyzna natarł na niego, kopiąc jeszcze raz, w to samo miejsce. Gdy to robił, o czym nie mógł wiedzieć, całkowicie zaabsorbowany walką, na korytarzu przed wejściem do mieszkania pojawił się człowiek niosący wielki, kilkukilogramowy młot, którego jedno uderzenie wystarczyło, by przebić drzwi na wylot.
Chory z pociętą twarzą runął na podłogę, od razu próbując się podnieść, ale dłonie ślizgały mu się na krwi psa pokrywającej podłogę. Aris doskoczył do niego, kopnął mocno w twarz, wbijając sterczące odłamki szkła jeszcze głębiej. Napastnik zawył dziko, łapiąc się za twarz, chroniąc ją przed dalszymi atakami.
Nagle rozległ się potężny trzask, a odgłosy pogoni zatrzymanej na korytarzu przybrały na sile. Aris wiedział, że przełamali drzwi chociaż nie wiedział jak tego dokonali. Wolał jednak nie sprawdzać. Ostatni raz kopnął powalonego już przeciwnika, by uniemożliwić mu szybkie podniesienie się, i dopadł do okna. Bał się i to bardzo. Tak bardzo, że czuł zawroty głowy, ale nie miał innego wyjścia. Była tylko jedna droga ucieczki. Dokładnie ta sama, którą dostał się tu napastnik z poranioną twarzą.
Przez gzyms.
Otworzył okno, uważając by nie skaleczyć się kawałkami szyby. W końcu nie miał pojęcia czy choroba, jakkolwiek ją nazwać, nie przenosiła się przez kontakt z krwią, a tej dookoła było pełno. Odetchnął głęboko, po czym wspiął się na usiany odłamkami szkła parapet. Spojrzał za siebie. Wystarczył jeden rzut oka na zabarykadowane drzwi w chwili, gdy uderzył w nie ogromny młot, by zrozumieć, że wytrzymają tylko krótką chwilę. Pękły prawie na pół przy pierwszym ciosie i nie było szansy, że zdołają się opierać dużo dłużej. Musiał więc jak najszybciej uciekać.
Wyjrzał na zewnątrz. Na ulicy tłoczyli się zainfekowani ludzie. Wielu biegało na wszystkie strony, chaotycznie szukając ofiary, inni tłoczyli się przy oknach i bramach. Część miała na ubrania