6A...

Autor: rafal_sulikovski
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

***

TO zaczęło się w sklepie spożywczym, chyba w “Żabce” na Stradomiu. Wyobraź sobie, że robisz zakupy i nagle...nie wiesz, gdzie jesteś. "Jestem w Krakowie...w Krakowie...ale gdzie konkretnie? I co to znaczy być w Krakowie...?" - szamotałem się przy kasie w głowie, rozpaczliwie próbując zorientować się w całej sytuacji. Po wyjściu z trudem poznałem drogę - byłem na Stradomiu, wiedziałem, że mam iść do męża kuzynki, Kaśki i oprowadzić ich po mieście. Ich - bo tata przywiózł synka, żeby już we wczesnym dzieciństwie zakosztował nieco tej magicznej aury “królewskości” mojego miasta. Idę z trudem w górę ulicy Stradom, z nieba leje się ołów, serce wali za mocno, ciśnienie rośnie, każdą komórkę ogarnia panika, rozlewa się po całym ciele, czuję, że zaraz upadnę, że urwie się film, zbiegnie się tłum, zrobi się afera, i mnie Tam zawiozą. 

Więc plan jest, żeby To uprzedzić, nie dać się zawieźć, tylko samemu pojechać. Nici z oprowadzania, pożyczę stówę i jadę. Kiedy dotarłem ledwo żywy (ach te kanikuły pod koniec lata) na miejsce, gdzie się zatrzymali w hostelu przy Floriańskiej, okazało się, że i tak by nie poszli na miasto - mały jest zbyt wrażliwy na upały, trochę nawet przeziębiony, te klimy wszędzie, Alex tłumaczy dobrze po polsku, a jest Austriakiem z pochodzenia. - Miałbyś pożyczyć stówę? - pytam wreszcie. - No problem, Rafal. - Wiesz, trochę się kiepsko czuję, muszę podjechać na Klinikę, wezmę taxi, to jest z piętnaście kilometrów od centrum - tłumaczę nadgorliwie, jakbym podejrzewał, że on myśli, że ja pójdę i przepiję jego stówę. Ja tak zawsze. - Okej, okej, tu masz stówę, ale powiedz, czy nie potrzebujesz więcej...? - i wiem, że dałby więcej, może wszystko, żebym nie musiał Tam jechać. Ale ten cholerny anafranil już raz dał porządnie w kość nad morzem, szkoda, że go nie wywaliłem precz i teraz mam lekcję powtórkową. Do skutku. Zupełnie jak w kozie w szkole - do skutku, jak na spowiedzi, do skutku, jak w wojsku w karcerze, do skutku, do imętu. - Alex, muszę iść. - Ok, ok, i pamiętaj Rafał, gdybyś coś potrzebował, zawsze daj znać. - mówiąc to patrzył zza okularów jakoś tak głęboko, jak lekarz. Może mógłby zostać psychiatrą. 

Wyszedłem i pobiegłem na taxi koło dominikanów, blisko Rynku, jeden znudzony grubas drzemał za kierownicą, drzwi zapraszająco uchylone, więc siadam i on się ocknął i wtedy jak strzał w tył głowy pada komenda: "Do kliniki w Kobierzynie. Na izbę przyjęć..."

***

Kiedy padł strzał, kierowca od razu otrzeźwiał. - Panie, niejednego już tam woziłem, żaden wstyd - bardziej siebie niż mnie starał się przekonać. - Jeden był tak pijany, że musiałem na izbie wyprowadzać go z samochodu, ledwo się na nogach trzymał. Inny twierdził, że w aucie chodzą mrówki, panie... - sprawnie kręcił kierownicą i skręcił w Gertrudy, a mnie nie wiem, czemu na myśl przyszła Gertruda Stein. "Nie, to nie ta, ta była zdaje się jakąś świętą" - i dalej słuchałem monologu grubasa, który jednocześnie dyskretnie obserwował mnie w lusterku, zresztą, może mi się zdawało. Jechaliśmy przez miejski tropik. Inne samochody jakby posłusznie ustępowały nam z drogi. Nawet tramwaje gdzieś się pochowały. Kilku rowerzystów, nieliczni przechodnie. "To dobrze, im mniej osób będzie wiedziało, tym lepiej" - główkowałem, jak po raz kolejny powiem rodzinie, że znowu ląduję w Babińskim. 

Tymczasem kierowca umilkł i stanął w małym korku na Grunwaldzkim, potem przejechał rondo, w dali z jednej strony mignęła bryła Wawelu, z drugiej narodowy panteon, Skałka, a pod dawnym hotelem "Forum", gdzie wisiała kiedyś reklama piwa "Zimny Lech", zobaczyłem wielkie koło młyńskie i ludzi wiszących w skwarze na wysokości dziesiątego piętra. 

Wreszcie stopniowo krajobraz zaczął się zmieniać, jeszcze Kapelanka i znajomy okrągły budynek banku, potem Kobierzyńska i drewniany kościółek, jeszcze skręt, łuk drogi, przystanek autobusowy, gdzie kiedyś wysiadałem, i brama główna z wielkim napisem "Szpital Neuropsychiatryczny im. Dr Józefa Babińskiego", a zaraz za bramą niewielki oddział banku PeKaO, potem bloki, gęsty żywopłot, szlaban i budka ochrony, rondo przed budynkiem administracji, zacieniona miło aleja z drzew, potem budynek pawilonu, gdzie mieściła się Iza Przyjęć, na podjeździe karetka i jakiś obdarty młody człowiek, prowadzony do wejścia przez facetów w bieli. 

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
rafal_sulikovski
Użytkownik - rafal_sulikovski

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2023-11-17 02:58:07