Trudno być gangsterem. Zwłaszcza kiedy jest się świeżo po zawale…
Bosy, szef podwarszawskiego gangu, wraca do zdrowia, ale musi jeszcze odzyskać dawną pozycję w przestępczym światku. Czasem jednak łatwiej zapanować nad chłopakami „z miasta” niż nad własną rodziną. Wszak mafijna ferajna to także żony, kochanki, córki, synowie… Oddzielenie „pracy” od życia prywatnego okazuje się niemożliwe, a wojna, którą rozpętuje Bosy, zbiera krwawe żniwo.
Do lektury książki Cała ferajna Roberta Miękusa i Janusza Petelskiego zaprasza Wydawnictwo Lira. Dziś na naszych łamach znajdziecie premierowy fragment powieści:
Pasztet i Pompka stali przed swoim autem, oparci tyłkami o maskę. Wystawiali gęby do słońca. Czekali.
Z wnętrza magazynu nadszedł Jajcarz. Jeszcze przed wyjściem na rampę zobaczył chłopaków stojących tyłem do niego. Zamurowało go. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wrócić cichcem do kantorku i nie zadzwonić po wsparcie. Po namyśle ruszył jednak do przodu. W progu rozejrzał się dyskretnie. Cisza, upał, spokój… Odetchnął z ulgą, wróciła mu pewność siebie. Wyszedł na rampę i z góry zapytał prowokująco:
— Wy jeszcze tutaj?
Pasztet nawet nie drgnął, nie otworzył oczu.
— Nigdzie nam się nie spieszy — oznajmił spokojnie.
— Nie dałeś kasy, na wachę nie mamy — rzucił żarcik Pompka, któremu też nie chciało się otwierać oczu.
— Jedźcie stąd. Lepiej, żeby was tu nie widzieli.
— Wyrzucasz nas?
— Nie, tylko mówię.
— Daje ci Fantom ochronę — dzwoń po jego chłopaków, niech nas pogonią.
Hurtownik stał jeszcze przez chwilę, potem bez słowa odwrócił się i wszedł do magazynu. Pasztet dopiero teraz otworzył oczy, przekręcił głowę w tył i w górę, żeby spojrzeć za odchodzącym. Rozległ się ryk silnika. Mercedes Krawca złapał poślizg przy wjeździe w bramę, w ostatniej chwili wyrównał, zahamował ostro przy samochodzie chłopaków. Krawiec wyskoczył z wozu, zostawił otwarte drzwiczki i wbiegł na rampę, gestem powstrzymując chcących ruszyć za nim goryli. Po chwili z wnętrza doleciały jakieś krzyki, we wrotach hali pojawił się zmykający tyłem robotnik. Zaraz za nim Krawiec, też idąc trochę tyłem, a trochę bokiem, wywlókł Jajcarza, trzymając go oburącz za koszulę na piersiach. W połowie szerokości rampy zatrzymał się i robiąc półobrót, nadał hurtownikowi prędkość. W ostatniej chwili podciął mu nogi. Jajcarz przez sekundę leciał, po czym jak worek spadł wprost na bmw Paszteta, wgniatając dach. Osunął się na ziemię.
Krawiec zeskoczył z rampy, stanął przy nim, czekał. Jajcarz powoli podnosił się na nogi. Wtedy Krawiec zrobił prawą ręką gwałtowny zamach przed jego twarzą — odwrotny, jakby cofał cios. Błysnęła stal. Ofiara krzyknęła przeraźliwie. Z policzka mężczyzny trysnęła krew — Krawiec wysunął z rękawa swój nóż. Widząc, co się dzieje, robotnik, który przedtem wybiegł z magazynu, rzucił się w stronę budynku biurowego. Pasztet skoczył za nim, dopadł go po kilku krokach, przewrócił. Wyciągnął pistolet, przyłożył leżącemu do głowy.
— Co, kurwa, chcesz, żebym ci łeb rozpierdolił? Chcesz?!
Przerażony mężczyzna nie mógł wykrztusić słowa, pokręcił tylko głową. Pasztet go kopnął.
— Spierdalaj do magazynu i siedź cicho!
Przy samochodzie skulony Jajcarz przyciskał dłoń do rozoranego policzka. Szeroko otwartymi oczami patrzył na Krawca, który przyłożył mu ostrze do gardła.
— Oprócz tego, co zawsze, dołożysz drugie dziesięć tysięcy za moje nerwy i pięćdziesiąt za zniszczoną brykę oznajmił.
— Jezu, Krawiec! Skąd ja wezmę… — Hurtownik dopiero teraz był naprawdę przerażony.
— Przecież Pasztet — Krawiec ruchem głowy wskazał pogięty dach bmw — musi teraz kupić sobie nowy wózek, nie? Kasa na jutro rano!
Hurtownik, mimo strachu, próbował negocjować.
— Krawiec, co ty? Gdzie ja przez noc siedemdziesiąt kawałków wykombinuję?
Krawiec zgodliwie kiwnął głową, zdejmując ostrze z szyi nabiałowego przedsiębiorcy i chowając nóż do rękawa.
— Nie ma sprawy, może być pojutrze. Też ósma rano. Tyle że plus dwadzieścia procent za zwłokę. Jakbyś nie mógł, to zadzwoń, poczekam nawet i dłużej. Opłaci mi się. — Nachylił się nad klęczącym. — Ostatni raz. Ostatni raz mi się postawiłeś. Zrób to znowu, a pójdziesz do piachu.
Odwrócił się, machnięciem ręki dając chłopakom znak, żeby wsiadali do swojego auta. Dwa samochody wyjechały za bramę, wznosząc tumany kurzu.
Jajcarz rozejrzał się. Zza drzwi hali i zza narożnika drugiego budynku patrzyli na niego przerażeni pracownicy, niepewni, co mają robić. On sam nie wiedział, co ma robić. Jedna z zatrudnionych u niego bab przyniosła apteczkę, bez słowa podała mu opatrunek. Przyłożył gazę do policzka. Kiwnął jej głową, to było podziękowanie. Wciąż na niego patrzyli. Wzruszył ramionami i powlókł się do wnętrza.
Śmierć jest ewidencjonowana jak mało co w życiu obywatela, dlatego zakład pogrzebowy nie może być pralnią pieniędzy. Ale może być przedsiębiorstwem bardzo dochodowym i jego właściciele mogą żyć we względnym luksusie, nie wzbudzając przy tym żadnych podejrzeń. Właścicielką takiego zakładu pogrzebowego, w Zielonce pod Warszawą, była Krystyna Chałatkiewicz, młodsza siostra żony Bosego. Prowadziła go od wczesnych lat osiemdziesiątych. Teraz stała przed swoim biurkiem, ubrana dostojnie, w ciemne, prawie żałobne ciuchy. Klient spojrzał w jej oczy z głęboką wdzięcznością.
Książkę Cała ferajna kupić można w popularnych księgarniach internetowych: