Historia XIX-wiecznej buntowniczki
Londyn, lata 20. XIX wieku. Młoda guwernantka zakochuje się w wymagającym i ambitnym geniuszu. Przy nim dojrzewa jako kobieta i artystka. Wyprzedza swoje czasy, łącząc wymogi życia artystycznego z rolami żony, kochanki, pomocnicy i matki. Doświadcza wszystkiego, co dla kobiet jej epoki stanowiło chleb powszedni - ciąże jedna po drugiej, poronienia, umierające dzieci, a jednocześnie na przekór konwenansom bierze udział w pionierskiej wyprawie do Australii. W złotych czasach odkryć przyrodniczych jej talent tchnął życie w ilustracje setek egzotycznych nowych gatunków ptaków, w tym sławnych zięb z Galapagos.
Malarka ptaków oddaje wreszcie głos pasjonującej postaci będącej kimś znacznie więcej niż tylko kobietą stojącą w cieniu mężczyzny. Elizabeth Gould wreszcie staje w centrum uwagi, na należnym jej miejscu.
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 2018-05-23
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 504
Tytuł oryginału: The birdman's Wife
Przeczytane:2018-07-16, Ocena: 5, Przeczytałam,
Powieść opisów, barw, egzotycznego ptactwa. Powieść podróży poza horyzont. Powieść miłości, poświęcenia, matczynych dramatów i rozterek. Taką właśnie książkę podarowała nam Melissa Ashley, przelewając na karty "Malarki ptaków" życie, emocje, wahania niezwykłej artystki, a jednocześnie wkładając w nią w sposób widoczny swoje własne serce, miłość do natury i podziw dla bohaterki.
Bardzo trudno jest stworzyć biografię osoby, która tak naprawdę nie może nas zachwycić niebywałymi przygodami, czy też poruszającymi w nieustannej gonitwie emocjonalnymi rozterkami (choć rozterki jako takie, także dramatyczne, jednak się zdarzają) tak, aby owa biografia nie stała się zbiorem suchych informacji, które przerodzą się w listę dat, odwiedzonych miejsc i związanych z nimi osiągnięć naukowych. Co więcej, to co czyniło życie Elizabeth niesamowitym w czasach jej współczesnych, jak łączenie ze sobą opieki nad dziećmi, życia rodzinnego i pracy zawodowej, czasem również wymagającej długich i dalekich podróży, dzisiaj nie jest niczym niezwykłym, nie jest niczym, co powodowałoby odczucia z pogranicza wielkiego poklasku. Niemniej jednak, trzeba zdać sobie sprawę o jakim czasie czytamy. Pamiętajmy, że początek XIX wieku to czas nietypowy dla rozdzielania rodzin przez względy zawodowe, dla podróży zamorskich, dla asymilowania się z australijską, niezwykłą, bo kolonialną formą życia. To czas, gdy kobiety prawie nieustannie były w ciąży, połogu lub właśnie goiła rany po kolejnym poronieniu bądź pochowaniu niemowlęcia. Elisabeth nie odstawała od tego typu przyjętej za właściwą, roli kobiety. To, co stanowi o jej wyjątkowości to fakt, że postanowiła połączyć macierzyństwo z wielką pasją, którą stanowiła, inaczej niż obecnie pojęta praca zawodowa u boku męża. To połączenie czyni Elizę kobietą niezwykłą nawet dziś. Bo czyż nie jest prawdą, że rzadko się zdarza, by kobieta, która poświęca się tak dużej rodzinie, znajdowała także czas i ochotę na to, by rozwijać swoje zainteresowania w dziedzinie wymagającej tak wiele czasu, tak długich podróży a przede wszystkim, tak drastycznych decyzji?
Ogromną walkę staczają ze sobą matka i malarka, żona, bez której mąż nie wyobraża sobie dalekiej wyprawy i kobieta, która w związku z owym faktem musi swoje, maleńkie jeszcze dzieci, pozostawić pod opieka matki i kuzynki, która musi odchodzić od zmysłów, nie mogąc być przy chorej córce w momencie, gdy jej dalsze życie pozostaje niepewne. Wreszcie, wielka walkę prowadzi przeciwna zabijaniu, ubolewająca nad polowaniami i kradzieżami gniazd dusza i mieszkający w głowie naukowiec.
"Kim byłam, żeby oceniać śmierć naszych chwostek? Nawet gdyby udało nam się utrzymać przy życiu pierwsze schwytane okazy, byłoby to fałszywym zawieszeniem wyroku. Nie da się zliczyć, ile zwierząt poświęcimy my i inni w służbie nauce, jak też uciec przed prawdą, że to my decydowaliśmy o tym, czy stworzenie, bez względu na to, jak piękne lub rzadkie, przeżyje." (str.229)
Są to momenty, które spotykają się także z moim sprzeciwem. Nie jest dla mnie zrozumiała, pomimo świadomości walorów naukowych, fascynacja preparowaniem, wypychaniem, cóż.. zabijaniem zwierząt dla celów badawczych. Wiem jednak i rozumiem, że w ówczesnych czasach nie dysponowano technologią pozwalającą na to, by śledzić życie, migrację, zwyczaje ptaków, i że był to właściwie jedyny sposób na to, by zapoznawać współczesnych z egzotyką świata ptaków, szczególnie tych reprezentujących faunę odległych kontynentów. Może gdyby nie tacy pionierzy jak Elizabeth i John, nie bylibyśmy w stanie nigdy dowiedzieć się tak wiele. Poza tym, ilustracje jakie tworzyła bohaterka, były wtedy bardzo pożądane, stanowiły "ówczesne fotografie", wstęp do zachwycających nas obecnie zdjęć czy filmów przyrodniczych. To sprawność malarki, jej dokładność, szczegółowość tworzonych przez nią portretów ptaków, sprawiały, że osoby zafascynowane światem ornitologii mogły spełnić swe marzenia, nawet jeśli nieosiągalnym było zgłębianie ich poprzez własne naoczne obserwacje. Dlatego czytając "Malarkę ptaków" rozdział po rozdziale budujemy w sobie ogromny szacunek dla pracy Elizy.
Opisy ptaków, związanych z nimi badań, podróży, także samego ich zdobywania - polowań na nie, procesu ich przechowywania i zachowywania dla współczesnych i potomnych, jak i samej ilustratorskiej pracy bohaterki, są pisane językiem niezwykle plastycznym, z podkreśleniem nie tyle naukowych informacji o stricte gatunkowej przynależności, klasyfikacji, miejscu w tabelach i wykresach, co skupiające się na kolorystyce, sposobie układania skrzydeł, kończyn, barwności upierzenia i innych niezwykłych cech. Pozwala nam to przechodzić przez nie łagodnie, z głową pełną kolorowego, egzotycznego ptactwa, bez wrażenia czytania rozprawy naukowej. Kreują one przed naszymi oczami wizje danego okazu, pozwalają nam wyobrazić go sobie i zrozumieć dlaczego zafascynował zarówno kolekcjonerów, w tym męża Elizy - Johna, jak również ją samą, przelewającą swój malarski talent na ilustracje, które miały w przyszłości służyć poszerzeniu wiedzy o faunie, głównie australijskiej.
"Rdzenni mieszkańcy i Europejczycy nadawali rajskim ptakom swego rodzaju magiczny status, nazywając je ptakami aniołami, ptakami duchami lub bogami. Ich urzekająca uroda obudziła przekonanie, że są nie z tego świata."
Przyznać jednak muszę, że w którymś momencie złapałam się na tym, że owe opisy nie tyle stały się dla mnie nudne, co niejako zapętlone, powtarzające ten sam temat podany innymi słowy, bo też inne dzioby, stopy i trele dostajemy z kolejnym zoologicznym opisem. Nie oznacza to, że sama opowieść jest nudna, bo tak nie jest. Niemniej, zdecydowanie odpowiednim odbiorca tej książki będzie ktoś, kto w sposób bardzo subtelny, nieprzesadnie naukowy ale jednak chce poznać charakterystykę ptaków, zapoznać się z nowymi europejskimi, potem zaś austalijskimi gatunkami.
Melissa Ashley spowodowała, ze jej książka trafia nie tylko do osób zainteresowanych ptactwem. Dzieje się tak dlatego, że ów dziennik, pamiętnik, w który została ubrana biografia niezwykłej kobiety, napisana jest językiem, który przeprowadza nas przez opowieść niczym przez połączenie powieść obyczajowej, wspartej na przemyśleniach i odczuciach, z przygodowymi wtrętami, dyskursami na temat niezwykłych dla nas czasów, sposobów zarządzania kolonią, niewiarygodnych morskich podróży, zagłębianiem się w nieznane rejony. Jest tutaj więcej pięknych opisów niż niszczących płynność, suchych faktów. Tyle samo miejsca poświęcone zostało matczynym obowiązkom i rozterkom, poznawaniu i opisywaniu ludzi, których bohaterka poznała w swych podróżach, a także tych, którzy dzielą jej pasje. I nie są to opisy skupiające się jedynie na ich umiejętnościach i wykorzystywaniu ich w pracy ale opisy, które czynią z nich zwykłych ludzi, stawiających czoła problemom. Nawet kiedy poznajemy zafascynowanego światem zwierząt, młodego Karola Darwina, to jest to postać ciekawa, ale jednocześnie omylna, postać kreująca pewne poglądy ale jednocześnie nie wstydząca się prosić o pomoc, kiedy uważa się za mniej kompetentnego w danej dziedzinie.
Tę płynną, bardzo obrazową książkę czyta się z przyjemnością. Jest opowieścią, która ma pośród dziennika z życia ilustratorki przemycić pewne informacje, które być może podane w inny sposób okazałyby się dla nas nudne. Przez całą powieść odczuwa się bardzo mocno, że Melissa Ashley to nie tylko pisarka, ale też poetka i wielka miłośniczka ptaków. Pisze bardzo subtelnie, a jednocześnie fakty, które mieści pomiędzy linijkami delikatnie tkanej powieści, są naukowo sprawdzone, interesujące w swej dokładności. Zaś dzięki wydawnictwu, na okładkach możemy dodatkowo zobaczyć przedruki oryginalnych ilustracji spod piór i ołówków Elisabeth Gould. Niezwykle uprzyjemniają one przechodzenie do kolejnych rozdziałów, nazwanych przez autorkę gatunkami ptaków. Wydarzenia opisane w danym rozdziale odpowiadają zarówno opisom ludzi jak i ptaków wiodących nas przez wydarzenia.
Tutaj muszę bardzo subiektywnie dodać, że prócz atrakcji oferowanych przez samą autorkę i sposób wydania jej powieści, wydawnictwo dodatkowo zaoferowało mi egzemplarz recenzencki w sposób, w jaki nigdy nie zostałam obdarowana książką. Z burzy kolorowych piórek wyjrzała ku mnie subtelna opowieść, niepozbawiona walorów naukowych, dająca kojące wrażenie i mogąca stanowić doskonały, pięknie podany prezent dla miłośników ptaków.