Naznaczona wstrząsającą tajemnicą ballada o pięknie i okrucieństwie polskiej prowincji.
Porywające obsesje, niszczące namiętności i groza przemijania.
Uciekająca przed Armią Czerwoną Niemka przeklina Jana Łabendowicza, który odmówił jej pomocy. Wkrótce jego żona rodzi odmieńca - chłopca o skórze białej jak śnieg. A wiejska społeczność nie akceptuje wybryków natury... Córeczkę Bronka Geldy ściga klątwa Cyganki. W wieku kilku lat dziewczynka zostaje ciężko poparzona w wyniku wybuchu granatu.
Na losy Geldów i Łabendowiczów wpływają nie tylko kolejne dziejowe zawirowania i przepowiednie, lecz przede wszystkim osobiste słabości i obsesje. Drogi obu rodzin przecinają się w zaskakujący i niespodziewany sposób. Na dobre zespaja je uczucie dwojga odmieńców, introwertycznego albinosa i okaleczonej w płomieniach dziewczyny. Po kilkudziesięciu latach mroczną tajemnicę rodzinną mimowolnie rozwikła ich jedyny syn Sebastian - utracjusz i aferzysta, który postanawia wykorzystać możliwości, jakie daje Poznań, kipiąca życiem metropolia.
Jakub Małecki snuje opowieść o przedwojennej polskiej wsi, wojnie, latach PRL-u i współczesności. Realizm magiczny łączy z groteską, a nostalgię za światem, który przeminął, przeplata z grozą istnienia w sposób godny mistrzów: Wiesława Myśliwskiego i Olgi Tokarczuk.
Odważna i dojrzała powieść jednego z najciekawszych młodych polskich autorów.
***
Małecki pisze o polskiej prowincji jak o wojnie, a o ludziach jak o demonach. Znakomita powieść obyczajowa. Nigdy nie polecam książek polskich autorów. Dla Dygotu warto zrobić wyjątek.
- Łukasz Orbitowski
Dobre. I to bardzo. Po cóż pisać więcej?
- Michał Nogaś, Program 3 Polskiego Radia
Bez wątpienia najlepsza dotąd powieść Małeckiego. Ludzie - żywioły. Życie - zagadka. Przemijanie - suspens. Historia Polski plus historia rodzinna, ale wariacko i poetycko, serdecznie i bezpretensjonalnie.
- Jacek Dukaj
Dygot to strach przed życiem, przed cierpieniem, przed przyszłością. Dygot to także samo życie. Dlatego Dygot to również tytuł świetnej powieści o życiu, o strachu, o cierpieniu i okrutnych wyrokach losu. I o tym, że nie można się wyrwać z kręgu przeznaczenia. Tak jak nie można się oderwać od lektury.
- Leszek Bugajski, ,,Wprost"
Małecki nie musi sięgać po sensacyjne triki, aby przykuć uwagę czytelnika. On po prostu znakomicie opowiada ludzi: ich wewnętrzne napięcia, małe dramaty i codzienne sprawy. Po raz kolejny literatura pokazuje, że najbardziej fascynujące jest zwykłe ludzkie życie.
- Wit Szostak
***
Jakub Małecki (ur. 1982) - pisarz i tłumacz, autor licznych opowiadań i książek: Błędy (2008), Przemytnik cudu (2008), Zaksięgowani (2009), Dżozef (2011), W odbiciu (2011) i Odwrotniak (2013). Przełożył z języka angielskiego wiele pozycji, między innymi Brudne wojny Jeremy'ego Scahilla, Paryż wyzwolony Antony'ego Beevora, Moją prawdę Mike'a Tysona i zbiór korespondencji Listy niezapomniane. Publikował w ,,Newsweeku", ,,Polityce", ,,Angorze", ,,Miesięczniku ZNAK", ,,Nowej Fantastyce" i ,,Tygodniku Powszechnym". Laureat nagrody Śląkfa w kategorii Twórca Roku, dwukrotnie nominowany do Nagrody im. Janusza A. Zajdla. Mieszka tu i ówdzie, obecnie w Warszawie.
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: 2015-10-07
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 320
"Życie zatacza koło, życie musi zatoczyć koło, inaczej się nie da”.
Każdy człowiek pragnie szczęścia na swoje własne równanie. Dla jednych to miłość, przyjaźń, zdrowie dla innych przygoda, przyjemność, rozkosz dla jeszcze innych, święty spokój.. I to, czy w życiu wierzysz w przypadek, czy w przeznaczenie – ma znaczenie tylko dla Ciebie, bo świat dla nikogo się nie zatrzyma, a czas choć złudnie wydaje się, że leczy rany, on tylko oswaja chmurność..
O życiu, wiekuistym dygocie serca, duszy i ciała. O wietrze, słońcu i śniegu. O przenikaniu się przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. O mocy i niemocy. Sprawiedliwości i niesprawiedliwości. O „milczeniu nienarodzonych”, „krzyku niemowląt”, „porażkach z grawitacją”, „pierwszych chwiejnych krokach”, o „ryku po zbiciu kolana”, o „szybszym biciu serca”, i o „drugim człowieku”. O zauroczeniach, ślubach, rozwodach, bójkach, pojednaniach, rozczarowaniach. O pracy, zmęczeniu, pasji i nudzie, o satysfakcji, złości, zazdrości i wyrzutach sumienia. O śmierci, pogrzebach i wolnej woli.. O życiowych wyborach i obliczach prawdy. O cierpieniu duszy i o cierpieniu ciała. I w końcu o uleczeniu, które czasem nigdy nie nadchodzi..
O tym jest „Dygot” Jakuba Małeckiego. Autor w z pozoru prostej historii zamyka cały ból istnienia, sens życia i jego bezsens, małość i bezkres. To co łatwo powiedzieć i to, co nie chce przejść przez gardło. Porusza, wzrusza, zachwyca..
Polecam, bo inaczej się nie da. Ta wrażliwość zdecydowanie porusza najczulsze struny, przywołuje wspomnienia, budzi skojarzenia, składnia do przemyśleń i daje ku temu olbrzymią przestrzeń, którą każdy może urządzić wedle własnych doświadczeń.
Źródło:
Prawdziwymi szaleńcami są ci, którzy patrzą na to wszystko dookoła i pozostają normalni.
Nie znajdziecie takich książek w literaturze polskiej, jakie pisze Małecki. „Dygot” to brutalne przedstawienie rzeczywistości plus elementy magiczne. To tajemnicza ballada o białym chłopcu, który jest dla jednych zbawieniem, a dla innych udręką i cierpieniem. Sięgnęłam po tę książkę od razu po przeczytaniu „Rdzy”, stąd trochę niżej ją oceniam, ponieważ Jakub Małecki rozwinął się jako współczesny pisarz. Myślę jednak, że ta wcześniejsza powieść ma w sobie coś z elementów baśni i jest na swój sposób wyjątkowa. Czytelnik nie ma świadomości do końca, co jest prawdą, a co fikcją w życiu bohaterów… Ale do rzeczy, o czym jest ten „Dygot”?
To saga rodzinna na przełomie trzech pokoleń: od przedwojennej Polski do czasów PRL-u. Mamy w tle II wojnę światową i Armię Czerwoną, przed którą ucieka Niemka – Frau Eberl. Jan Łabendowicz pomaga jej, jednak poddaje się przed granicami jej ojczyzny z obawy o swe życie, a ta przeklina jego przyszłego syna. Wkrótce to przekleństwo ma się ziścić… Na świat przychodzi drugi syn Jana – tym razem odmieniec: „Był biały od brwi po paznokcie stóp. Pod skórą rozciągały się gdzieniegdzie cienkie różowe smugi. Tylko źrenice miał czerwone, jakby przebijał przez nie środek głowy.”. Wiejska społeczność traktuje Wiktora jak wcielenie szatana. On sam zachowuje się jakby pochodził z innych zaświatów:
„Zawsze zawstydzony, zawsze jakby obok ludzi, obok życia, obok samego siebie. No dobrze, był biały, był inny, ale wcale nie aż tak biały i nie aż tak inny. Poradziłby sobie. Mógł normalnie. Mógł wszystko normalnie.
Ale nie. On musiał mówić po swojemu, łazić po swojemu, myśleć po swojemu. Musiał dawać się bić tym pieprzonym łobuzom, którym gdyby chciał, mógłby łby poukręcać. Musiał cierpieć, męczyć się, unikać dziewczyn, unikać kolegów, unikać wszystkiego, czego da się unikać. Musiał być jakiś zasranym jękiem świata, jakby ten świat potrzebował jeszcze jednego jęku, jakby nie miał ich już wystarczająco dużo.”
Jednocześnie poznajemy rodzinę Bronka Geldy, która przeprowadza się do Koła w poszukiwaniu lepszego życia. Tam za sprawą klątwy Cyganki rodzinę dotyka nieszczęście. Ich córka doznaje poważnego uszczerbku podczas wybuchu granatu. Tymczasem Bronek jest świadkiem jak spełnia się przeznaczenie. Losy tych dwóch rodzin niespodziewanie łączą się…
Mam wrażenie, że Małecki upodobał sobie polskie prowincje w czasach wojennych. Przedstawia je z przerażającym realizmem i bólem. Mieszkańcy Piołunowa są zaś niezbitym dowodem na wciąż towarzyszący rasizm wobec innych, nieco wyróżniających się osób. A to tylko wierzchołek góry lodowej problemów takich jak zdrada, przemoc domowa i alkoholizm. Wiktor – chłopiec albinos – do końca życia był poddawany represjom ze strony wszystkich ludzi. Introwertyk, wrażliwiec. Ten, który mógł być szatanem, nawołującym ludzi do czynienia zła – przynętą do popełnienia grzechu. To samo córka Bronka, której życie skończyło się jeszcze zanim się tak naprawdę zaczęło. Ponownie jestem zachwycona postaciami, jakie stworzył Małecki. Wszystkie łączy obsesja i osobiste słabości, a także strach przed przemijaniem i samym życiem. Autor tworzy także duże pole do rozmyślań nad losem i przepowiedniami. Te dwie rodziny są uwięzione klątwą przeznaczenia: jednej rodzi się przeklęty przez Niemkę syn, zaś drugiej – zgodnie z przepowiednią Cyganki –przekleństwo dotyka córkę w skutek wybuchu granatu. „Dygot” zatem wprowadza nas w świat, gdzie los jest nieuchronnym panem życia wszystkich bohaterów.
Co jednak kryje się za pojęciem tytułowego „dygotu”? Kojarzy nam się z drganiem ciała wywoływanym zimnem. Dygot jednak może być tez formą odczuwanego strachu, jakim jest życie („Życie to jest jeden (…) wielki dygot.”). Sam Wiktor według mnie jest osobą najbardziej związaną z tym uczuciem, ponieważ przez całe życie niezmiennie czuł strach przed przyszłością, jakby wiedział więcej niż inni. Dygotał w tańcu, dygotał myśląc o swoim przeznaczeniu… Nie tylko jemu jednak towarzyszyły wielkie dramaty, ale wszystkim. My czytelnicy możemy utożsamić się z nimi, zwyczajnymi ludźmi, ponieważ każdy z nas ma własne codzienne problemy, najważniejsze na świecie. I tak właśnie Jakub Małecki pokazuje, jak fascynująca może być podróż w historie zwyczajnych ludzi, zwyczajnych miejsc, rzeczy, marzeń, ludzkich cierpień… Cała powieść zostaje okraszona dodatkowo groteską, nutą nostalgii i humoru:
„- Ty byś, Hela, nie chciała za mnie wyjść może?
Dziewczyna spojrzała na niego zamyślonym wzrokiem, jakby właśnie zapytał ją, czy ma ochotę na jabłko.
- Bo ja wiem?
- Jak się nie zgodzisz, to się Felek będzie ze mnie śmiał do końca życia.
- Ano, to trzeba było tak od razu”.
Polecam przeczytać tę wartościową prozę, która zabierze w was odległy i tajemniczy świat, gdzie dygot to całe nasze życie: życie w strachu przed wszystkim.
- Dama z książką
DRESZCZE
Są książki, których żadną miarą nie dało się doczytać do końca. Są książki, które zmęczyłam, albo też one zmęczyły mnie, zależy od punktu widzenia. Są książki, przez które przeleciałam jak wicher, bo za wszelką cenę chciałam się dowiedzieć, co było dalej. Są książki, do których wracam, chociaż niektóre zdania znam już na pamięć. I są wreszcie książki, na które trafia się rzadko, a szkoda; książki – pożeraczki, książki, które czytasz jak najwolniej, bo nie chcesz ich kończyć, książki, które dotykają duszy, powodują dreszcze, bolą… Taki jest „Dygot” Jakuba Małeckiego.
Janek i Irena swoje wspólne życie zaczęli od leżenia razem na polu. Padał deszcz, a oni może łapali w usta krople wody. Potem się pobrali, a jeszcze potem urodziło im się dwoje dzieci. Ten młodszy, ścigany klątwą zrozpaczonej Niemki, urodził się cały biały. Jak śnieg. I tylko oczy miał czerwone. Jak krew… Bronek i Helena pobrali się, bo był po temu czas najwyższy, bo ona zbliżała się do staropanieństwa, a on po prostu zauważył siostrę szkolnego kolegi. Potem urodziła im się córka. Jedna, jedyna. Jeszcze potem przeklęła ją cyganka i dziewczynka nigdy już nie była taka, jak inne dzieci… Losy obydwu rodzin - Łabendowiczów i Geldów – są jak ścieżki wydeptane w lesie. Raz biegną obok siebie, raz się krzyżują, by zaraz potem znowu się rozstać, ale nie na długo. Stykają ich ze sobą przypadek, historia, a może coś, co ludzie nazywają przeznaczeniem? Te dwie ścieżki w końcu łączą się w jedną dróżkę, która biegnie przez las ku swemu celowi. Dróżce tej na imię Sebastian…
„Dygot” jest obrazem polskiej prowincji, Polski klasy nawet nie B, ale co najmniej G. To jakieś wsie zapadłe w lasach i błotach, miasteczka, których nie ma na żadnej mapie. Niby dzieje się tam jakaś historia, niby jest radio i telewizja, ale po co to komu?! Świat sobie, my sobie. Wojna nas liznęła płomieniem, ale nie spopieliła; niby człowiek stanął na księżycu, ale właściwie po co; niby jest komunizm, ale ciągle można kupować gruszki i cebule… Ten świat, tak bliski, a zarazem tak przerażająco obcy, zaludnia Małecki postaciami rodem z baśni dla dorosłych. Jest Strzępek, mieszkający w rowie ; jest szalona jak Kapelusznik Dojka; jest chłopak, który zrobił w stodole wojnę; jest niemy Perhan przepowiadający przyszłość; jest koń o imieniu Pies i pies o imieniu Koń; brak tylko strzyg, upiorów i wampira. A może… A może one są, tylko wyglądają jak zwyczajni sąsiedzi. Zło, to prawdziwe zło, jest u Małeckiego ubrane nie w szaty rodem z gotyckich powieści; zło ma u niego garnitur, zaczeskę, lichą koszulę a nawet sutannę. Zło jest w każdym z nas. Cicho śpi, ale obudzone pokazuje , na co go stać. Zło, które lubi monotonię, ciszę i to, co znane. Zło, które się budzi na widok czegoś, co wytrąca je z koleiny codzienności. Zło, które drażni to, co inne. Inność jest u Małeckiego tępiona, poniżana i szkalowana. Inny znaczy zły. Inny znaczy Antychryst. Inny to nie nasz, a nie naszych się tępi. A przecież to inne mieszka tuż obok nas, wystarczyłoby podejść, wyciągnąć rękę, porozmawiać. Inne nie gryzie. Gryzie to zwyczajne, znane, ujednolicone, pobłogosławione byciem „takim samym”…
Małecki snuje tę ni to balladę, ni to przypowieść, językiem tak pięknym, że niektóre słowa ma się ochotę rozsmarować na języku jak solony karmel. Do wielu akapitów, porównań, zdań, wracałam po kilka razy. Rzadko w prozie polskiej spotyka się takie magiczne światy. Niby nasze, ale inne. Niby szumią wierzby, niby zboże też swojskie, ale takie to wszystko dziwaczne w tej swojej brzydocie, w tym błocie i deszczu. I cudnie, i straszno. Nie mogłam się uwolnić od myśli, że Małecki podarował mi rodzimą, nieco przaśną wersję Macondo. Jaki kraj, taki realizm magiczny. U obu autorów – i Marquzeza, i Małeckiego – wszystko wygląda niby zwyczajnie, niby swojsko, ale oba światy wypełniają postaci i zdarzenia rodem z zupełnie innej bajki. Z bajki niekoniecznie dla dzieci.
Nie chciałam kończyć tej książki. Przeciągałam czytanie tak długo, jak tylko się dawało. Pomimo tego, że tu nie ma dobrych zakończeń. Każda historia jest raczej smutna niż wesoła, raczej bolesna niż szczęśliwa. Tu nie ma zbawienia. Jest wszechobecna śmierć. Są dreszcze i dygot, bo życie jest raczej złe, a ludzie raczej głupi… Wpadnijcie czasem do nas, na prowincję. Czekają was niezapomniane wrażenia i gwarantuję, że wrócicie do domu zupełnie inni niż przed wyjazdem. Wpadnijcie, jeśli jesteście choć trochę inni niż kanon nakazuje. Dreszcze gwarantowane. A może i dygot do końca życia.
Dygot to tylko opowieść o dwóch rodzinach. To obraz polskiej wsi tamtych czasów. To obraz wsi, pełnej zabobonów. To obraz społeczeństwa, pełnego okrucieństwa, nienawiści, miłości.
To opowieść o ludziach dla ludzi.
Dygot to cudowna opowieść o ludziach, którzy z miłości, przepełnieni nienawiścią popełniają błędy, których nie są w stanie sobie wybaczyć. To wyjątkowa opowieść o złu, które jest wszędzie, nie ma swojej określonej formy, nie ma twarzy, nie ma duszy a mimo to jest, istnieje, trwa.
W Dygocie wszystko jest na swoim miejscu, każdy fragment jest potrzebny, każdy fragment to obraz, który zostaje w pamięci.
Dygot to powieść, którą się nie czyta, przez nią się płynie, ją się przeżywa. To książka, która wywołuje mnóstwo emocji: poprzez niedowierzanie po smutek aż po złość.
Po Dygot sięgnęłam po przeczytaniu wielu bardzo pozytywnych i zachęcających recenzji. Chwalono w nich prostotę fabularną, naracyjną oraz niezwykle dobrze rozwinięty wątek bycia innym w małej społeczności.
Dygot wciągnął mnie już od pierwszych stron, gdzie opisane były początku pewnej znajomości. To mogło się wydarzyć naprawdę i myślę, że właśnie dlatego książkę czytało mi się tak dobrze. Jakuub Małecki nie owija w bawełnę. W Dygocie nie stworzył ani jednego krystalicznie czystego bohatera. Każdy ma coś za uszami i próbuje jakoś sobie z tym poradzić. Każda postać jest namacalnie realna. Nawet Wiktor, który jest albinosem.
Dygot to powieść o ludziach na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Z jednej strony mamy teraz całkiem inne warunki niż ludzie pięćdziesiąt lat temu, a z drugiej strony nadal borykamy się z podobnymi problemami egzystencjalnymi. A los ma już jakieś swoje sposoby na to, żeby zatoczyć koło.
Książka według mnie była niełatwa do przeczytania, ale bardzo wciągająca.
Saga rodzinna wypełniona tajemnicą i lekki niepokojem. Zawiera w sobie historię trzech pokoleń. Książa ma tło historyczne, występują w niej motywy folkloru. Nie wątpliwe jest to, że pomimo ciężkości jaką sprawiło mi przeczytanie książki,warta jest polecenia.
Na polach w jednej z polskich wsi Jan Łabendowicz poznaje swoją przyszłą żonę – Irenę. Mieszkają u Niemki – Frau Eberl i u niej rodzi się ich pierwszy syn – Kazimierz. Kiedy Niemcy muszą uciekać przed Armią Czerwoną, Jan ma odwieźć Frau Eberl do domu, jednak w trakcie drogi ucieka. Chcąc się zemścić, Niemka przeklina go – życzy śmieci Janowi i jego żonie będącej w drugiej ciąży. Życzy także, aby Łabendowiczom urodził się diabeł nie dziecko. I rodzi się Wiktor – nie diabeł, a odmieniec – albinos, jednak na prowincjonalnej wsi nie potrafiąc inaczej wytłumaczyć sobie jego wyglądu, Wiktor dla wiejskiej ludności staje się wcieleniem zła, wężem… Około sześćdziesięciu kilometrów dalej, w Kole mieszkają Bronisław i Helena Geldowie. Mają córkę Emilkę. Kiedy Bronisław, spotykając Cygankę, zbył ją, nie chcąc jej wróżby, wtedy ta rzuca klątwę na jego dziecko. Wkrótce, Emilia zostaje poparzona i jej ciało szpecą blizny, przez co i ona staje się odmieńcem. Po jakimś czasie, ścieżki życia obu rodzin łączą się.
Przyznam, że potrzebowałam kilku kartek, aby przyzwyczaić się do stylu pana Jakuba Małeckiego, ale kiedy to już nastąpiło — przepadłam… CUDOWNA i niesamowicie WCIĄGAJĄCA. Szkoda tylko, że tak szybko się kończy, ponieważ czyta się ją bardzo szybko. Strasznie podobały mi się opisy polskich wsi i panujących w nich zwyczajów, przesądów i zabobonów w różnych okresach historycznych. Co więcej, poznajemy, aż trzy pokolenia Łabendowiczów, ale wszystko jest takie spójnie i klarowne… rozpływam się.
Reasumując, jestem pod naprawdę ogromnym wrażeniem. „Dygot” jest opowieścią o miłości, przemijaniu szukaniu akceptacji, szczęściu, pechu i o tym, jak krzywdząca dla kogoś może być czyjaś niewiedza. Książka niebanalna, a tym samym godna uwagi i polecenia. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że jest to jedna z lepszych pozycji przeczytanych przeze mnie w tym roku.
Inność uwiera.
Wywołuje strach.
Niepokoi.
Jak cienka istnieje granica pomiędzy nietolerancją, a niezrozumieniem?
Czasami strach wywołuje jedynie brak wiedzy.
Najgorzej, gdy zamiast poznać prawdę, człowiek woli siedzieć we własnej skorupie stworzonej ze stereotypów.
Jan Łabendowicz z Piołunowa nie narzeka na swój los. Po ślubie z Ireną staje się całkowicie spełnionym człowiekiem. Nawet, gdy wybucha wojna, mężczyźnie dalej wiedzie się nie najgorzej.
Wraz z żoną pracuje u Niemki Frau Eberl.
Gdy wojna dobiega końca dochodzi do nieprzyjemnego wydarzenia, które w dużej mierze odciśnie swoje piętno na rodzinie Łabendowiczów.
Bronisław Helda zakochuje się w Helenie, siostrze swojego przyjaciela, z którym spędza sporo czasu. W krótkim czasie po ślubie Bronek i Hela wyprowadzają się z rodzinnej wsi do miasta.
Po narodzinach córki są jeszcze bardziej szczęśliwi.
Jakie wydarzenie może rzucić cień na przyszłość rodziny Heldów?
Dwie rodziny.
Niepokorny los czy może przeznaczenie?
Co łączy Łabendowiczów i Heldów?
Książka Jakuba Małeckiego pt. Dygot ukazuje czytelnikowi jak potężna potrafi być siła strachu wywołana stereotypami. Akcja książki toczy się w latach 1938 - 2004 i opisuje życie poszczególnych członków rodziny Łabendowiczów i Heldów.
Dygot to książka zmuszająca do refleksji, poruszająca wiele istotnych, życiowych kwestii oraz sposobie postępowania ludzi, które mimo upływu czasu, nie ulega zmianie.
Każdy opisany bohater ma własną historię, problemy, przeżywa wzloty i upadki, jednak losy każdego z nich przecinają się. Czytelnik stopniowo poznaje motywy, kierujące każdym z nich. Dowiaduje się, strona za stroną, jakie wydarzenia miały wpływ na podejmowane przez nich decyzje.
Podobnie jak w Śladach każda z decyzji podejmowana przez bohaterów, wywołuje skutki widoczne w przyszłości.
Nic nie jest dziełem przypadku. Autor dba o każdy szczegół, a poważny ton i refleksyjność podbijają moje czytelnicze serce.
Gdy przed ponad miesiącem rozwodziłam się w zachwytach nad najnowszą powieścią autora, nie sądziłam, że przyjdzie mi sięgnąć po jego starsze książki tak szybko. Nie ukrywam, nie brakowało mieszaniny niepokoju i dystansu, zwłaszcza gdy nasłuchałam się stwierdzeń, że to właśnie Rdza jest póki co najlepszym dziełem pisarza - szybko jednak zignorowałam przypominający mi o tym fakcie głos w mojej głowie i dałam się ponieść kolejnej niebywałej historii (kolejnych niebywałych historii, w końcu to nie opowieść o jednym człowieku, a kilku pokoleniach). Ponownie połknęłam ją na raz, ponownie skończyłam z burzą wypełniających mnie emocji i ponownie przyjdzie mi z nie lada trudem złożyć jakiekolwiek sensowne zdanie. Ale spróbujmy.
W gruncie rzeczy, przy pierwszej styczności z autorem, nie wiedziałam do końca, czego się spodziewać. To było jak powolne odkrywanie czegoś zupełnie nowego, z czym nie miało się wcześniej styczności, nie wiedząc jeszcze, czy jest to coś zachwycającego, czy wręcz przeciwnie. Trochę jak błądzenie w labiryncie, który trzeźwo ocenić można dopiero po jego opuszczeniu - wtedy z całą pewnością ośmielimy się stwierdzić, czy brak bądź obecność niespodzianek po drodze była czymś intrygującym czy nie. W Rdzy błądziłam. Nie wiedziałam, czy mam się spodziewać nagłych zwrotów akcji, czy spokojnej ballady, czy mam zwracać uwagę na szczegóły, skupić się na teraźniejszości, emocjach, relacjach, czy dać się ponieść refleksji. W moim przypadku proza Małeckiego zyskała przy drugim spotkaniu. Sposób prowadzenia narracji, powolne splatanie rozrzuconych sznurków w jeden, podróże przez dekady - to było jak powrót do rodzinnego domu, do czegoś znanego. I tym samym, znając fundamenty, nie musiałam już myśleć nad intrygującą budową powieści, oddałam się temu, co naprawdę chciało zostać przekazane.
I znów, jeśli ktoś szuka fajerwerków, tutaj ich nie znajdzie. To nie jest miejsce dla nich, fajerwerki zarezerwowane są dla miast. Wieś jest cicha, tworząca z pozoru idylliczny obraz, ale za to potrafi skrywać okrutniejsze historie. To właśnie uderza najbardziej - prawdziwe uprzedzenia, które kilkadziesiąt kilometrów dalej, w wielkim mieście, są uważane za anegdotkę nawiązującą do zamierzchłych czasów, na prowincji są czymś powszechnym. Albinos na ulicy może co najwyżej przyciągnąć kilka ciekawych spojrzeń, godzinę drogi od miasta jest uważany za wcielenie szatana, obarczane o nieudane plony, którego krew leczy wszelkie dolegliwości. Wydaje się nieprawdopodobne, dlatego tym bardziej daje do myślenia.
Tym, co w książkach Małeckiego zachwyca najbardziej, jest kalejdoskop ludzkich losów. Przez karty powieści przewija się kilka pokoleń i choć ma się wrażenie, że w takiej plątaninie życiorysów nie sposób się nie zgubić, to jest wręcz odwrotnie. Obserwujemy kolejne postaci, które kończą żywot rozpoczęty kilkadziesiąt stron wcześniej. Nie da się przejść obok tego obojętnie, przemijanie i ludzkie tragedie uderzają, wymuszają refleksję. Dochodząc do końca człowiek poruszony jest nie tylko ważniejszymi wątkami fabularnymi, co również tłem. Nie da się zrozumieć tego fenomenu, nie doświadczając tego na własnej skórze.
Dlatego zdecydowanie polecam. Warto. Po prostu.
Niewygodny. Realistyczny. Okrutny. Magiczny. Wciągający.
Świat w "Dygocie" jest zbudowany z detali, opisanych w bardzo konkretny, miejscami wręcz skrótowy sposób.
Kilka zdań, a niekiedy pojedyncze wyrazy wystarczą by opowiedzieć historię, wnikliwie opisać postać czy zbudować atmosferę.
Nie ma tu zbędnych słów, a język jest niezwykle plastyczny ("Droga mleczna ocierała się o czubki drzew przy drodze"), obrazowy i świetnie przemawia do wyobraźni (str. 74, pierwsze zdanie drugiego podrozdziału). To sprawia, że książka wciąga od pierwszej strony.
A o czym jest "Dygot"? O inności, trudach życia, zmienności losu, ludzkich słabościach, szukaniu swojego miejsca, przesądach i tajemnicach, a także o tym, że jedna decyzja może zmienić całe nasze życie.
Choć książka miejscami nie jest łatwa, a w kilku miejscach trzeba wziąć głębszy oddech, to i tak nie sposób jej odłożyć póki się nie przeczyta ostatniej strony.
Zarówno "Dygot" jak i "Ślady" pokazują, że Jakub Małecki ma wyjątkowy talent do snucia małych opowieści i lepienia z nich sieci historii ludzkich.
Z okładki patrzą na nas zaczerwienione oczy osadzone w pozbawionej barw twarzy. Młody meżczyzna ma bezbarwne rzęsy i brwi, tylko usta mają lekko różowe zabarwienie. Przyglądałam się tej okładce i zastanawiałam się, o czym może być "Dygot"? Czy warto od tej właśnie książki zacząć poznawać twórczość jednego z najbardziej chwalonych młodych polskich autorów?
Przyznam szczerze, że twórczości Jakuba Małeckiego dotąd nie znałam. Czytałam za to na jego temat wiele pochlebnych opinii, a także zachwytów, zwłaszcza ze strony czytelniczek, które rozpływały się nad stylem i urodą Autora; słyszałam o nominacjach, nagrodach i wyróżnieniach, więc było tylko kwestią czasu, kiedy sięgnę po coś z jego repertuaru. Sięgnęłam, w ramach odskoczni od słodkich książek o bożonarodzeniowej tematyce. Sięgnęłam – i też się rozpłynęłam! Dawno już nie czytałam tak dobrej książki. Podobało mi się wszystko: język (przypominał mi chwilami styl Olgi Tokarczuk), pięknie prowadzona narracja, pomysł, bohaterowie, magia tej opowieści i zwyczajne – niezwyczajne życie. Podobał mi się początek i zakończenie, a także środek. Chciałam przeczytać jak najszybciej, a zarazem chciałam czytać jak najdłużej, żeby się dłużej delektować.
Opis na okładce zapowiada: „Naznaczona wstrząsającą tajemnicą ballada o pięknie i okrucieństwie polskiej prowincji” – jest to prawda, ale zarazem… wielkie niedopowiedzenie. Bo tak naprawdę trudno jest powiedzieć, o czym jest ta książka. O tajemnicy na pewno, o prowincji też – i to opisanej w sposób niezwykły, pełen sprzeczności i barw: jest praca na roli, są plony, jest nawet na wpół udomowiona sowa, pies o imieniu Koń i koń o imieniu Pies, są wiejskie zabawy, ale są też przesądy, uprzedzenia i okrucieństwo: bezmyślne, brutalne, krzywdzące, bezsensowne. To także książka o Polsce, ale bez obaw: nie ma tu apeli poległych ani powiewających flag – to Polska ukazana na przestrzeni kilkudziesięciu lat, z perspektywy mieszkańców małych wiosek i miasteczek. Widzimy wojnę, i jej koniec, widzimy lądowanie człowieka na księżycu, wielkie przemiany społeczne – ale bez wielkiej polityki, bez historycznych rozrachunków, bez etykietek. To także opowieść o Bogu i niezrozumieniu dla Jego wyroków; o inności, która rodzi wrogość, o słabościach i obsesjach, o nałogach, chorobach, miłości, cierpieniu i poświęceniu – słowem: o życiu. A wszystko jest tłem dla losów dwóch rodzin: Geldów i Łabendowiczów. Obie rodziny zostały dotknięte klątwą, obie wydają na świat „odmieńców” Łabednowiczom rodzi się chłopiec – albinos, a córeczka Geldów – Emilka zostaje w dzieciństwie ciężko poparzona, w wyniku czego jej ciało pokrywają blizny. Te dwie rodziny los zetknie ze sobą, a dwoje „dziwolągów” odrzucanych przez społeczność odkryje, że miłość nie zna uprzedzeń i leczy wszelkie blizny. Nie ma w tej książce romantycznych uniesień, księcia na białym koniu ani happy endów rodem z harlequina – jest życie z jego prozą i trudem, które od czasu do czasu rozjaśnia iskra miłości i namiętności, szczęścia i piękna. To uniwersalna opowieść, której główną bohaterką jest… codzienność, raz po raz wstrząsana dygotem. To historia, w której jawa miesza się ze snem, rzeczywistość z przepowiedniami i uprzedzeniami.
Polska prowincja namalowana literackim piórem Jakuba Małeckiego jest niezwykła, wyjątkowa, a zarazem zwyczajna i pospolita. Realizm przeplata się w niej z magią, rzeczywistość z marzeniami sennymi, groteska z tragedią, piękno z brzydotą. To świat pełen sprzeczności, wewnętrznych napięć, niepokoju. Świat, który przeraża, ale zarazem przyciąga. Do którego nie chce się wejść, ale gdy jest się już w środku – chłonie się jego atmosferę. Nie mam pojęcia, jak Jakubowi Małeckiemu udało się osiągnąć taki efekt – jedno, co wiem, to fakt, że na pewno nie jest to moje ostatnie spotkanie z jego twórczością.
Polecam „Dygot” wszystkim, którzy szukają w literaturze głębi, piękna i nastrojowości. Myślę, że spodoba się fanom twórczości Olgi Tokarczuk i Wiesława Myśliwskiego, miłośnikom prozy pełnej niepokoju, drgania, właśnie: dygotu. Każdemu, kto szuka dobrej, dojrzałej literatury i historii, o której nie zapomina się natychmiast po zamknięciu ostatniej strony.
Pozwalam sobie na dozowanie prozy Jakuba Małeckiego niechronologiczne, niezgodnie z ocenami, nieodpowiednio do wznowień i premier. I nie tracę w tym pozornym czasowym niechlujstwie ani grama ciągłości, ani sekundy wzruszenia, ani odrobiny nienamacalnej magii. Cóż ma w sobie ten młody pisarz, że tak bardzo trafia we wrażliwe, ba, nadwrażliwe rejony naszych dusz, serc, umysłów? Otóż moim zdaniem, Jakub Małecki ma w sobie opowieść. Zaczarowaną opowieść o niezwykłościach. Ludzkich, przestrzennych i tych wewnętrznych.
W dawnych czasach, kiedy to głównie słowo mówione było nośnikiem historii rodzin i narodów, praw i prawd ludzkich i boskich, ale także przedziwnych wierzeń, zabobonów i obrazów, które z przypowieści trafiały na podatne grunty młodych umysłów, na ławce siadał nestor rodu i opowiadał. A dziatwa i inna, bardziej czy mniej przypadkowa gawiedź, słuchała. I wierzyła. I zapamiętywała. Po to by snuć, po to by nie zaprzepaścić i po to by przestrzec. Siadłam na owej ławeczce ze zdecydowanie za młodym jak na owe skojarzenia, ale równie zdecydowanie wyjątkowo w swej młodości zdolnym Jakubem Małeckim, by wysłuchać opowieści o rozedrganiu życia, o dygocie naszych wnętrz, o trzepocie każdego z naszych uczuć. Bo sam autor zdaje się być dzięki takiej formie niczym bohater-"odmieniec". "Jesteś krzyk, jesteś dygot, jesteś kropla w rzece".(str.102)
"Dygot" to opowieść o klątwach. O niewinnych, którzy urodzili się owymi klątwami naznaczeni. O ludziach współżyjących i współtrwających z owymi inaczej postrzeganymi. O albinosie i dziewczynie skazanej na życie z ogniem w skórze. I o ich wspólnym zaistnieniu, przełamaniu niemocy kochania, która przecież, wedle żyjącego przesądami pospólstwa, była im pisana. To opowieść o szaleństwie prostego życia, które obserwatorzy, nieświadomi wybojów, rowów i kałuż, które o owym życiu decydują, mogliby skwitować machnięciem ręki.
Snująca się po polach jesiennym dymem ballada Pana Małeckiego pokazuje nam, jak wiele może dostrzec jeden wrażliwy umysł. Jak wiele musi znieść jedno naznaczone nieszczęśliwymi wypadkami ciało. Jak pięknym można być pośród niepowodzeń, pośród łez niemocy. Jak można kochać pomimo niedoskonałości i jak bardzo brak miłości może ludzi odmienić.
Pisanie o "Dygocie" jest jak studnia uczuć bez dna. Nie umiem znaleźć emocji, których autor nie kazałby swoim bohaterom przeżyć. Nie umiem znaleźć tu opisów szczęścia i nieszczęścia, bólu i radości, które nie pojawiałyby się w życiu nas wszystkich. Nie umiem też nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że "prawdziwymi szaleńcami są ci, którzy patrzą na to wszystko dookoła i pozostają normalni." (str.184)
Jak w każdej innej opowieści Jakuba Małeckiego, także i tutaj zdarzają się momenty, kiedy przestaje się oddychać. Słowa, które płyną ze stron, niesamowite opisy spoza realnego świata, serie słów pogłębiających doznania to coś, co dla mnie stanowi niebywały dar. Nie istnieje świat zewnętrzny, nie istnieją dźwięki i kolory, istnieje tylko świat wsi, miasteczek i jednego, jakby zupełnie przypadkowo przesuniętego przez życie najmłodszego z bohaterów miasta. To momenty oczarowania, niewiarygodnego zapadnięcia się w owe rozedrgane powietrze, w którym dzieją się sprawy tak oczywiste, że każdy ból boli podwójnie, tak zwyczajne, że radość wylewa się z naszych współodczuwających serc łzami. Prawdziwymi łzami. Nad psem Koniem, nad koniem Psem, nad ślepnącym dziadkiem Bronkiem, nad Kazikiem nieumiejących docenić, a potem bez owego docenienia nie umiejącym żyć, nad doznającą kolejnego bólu Emilią, nad rozszalałym łobuzerską fantazją Sebastianem, któremu wraz z nawróceniem na rodzinną wiarę w niezwykłe przyjdzie rozwikłać tajemnicę zniknięcia i śmierci. Nad każdym pokoleniem i nad każdą kałużą. Przede wszystkim nad tymi dwiema kałużami, które w niewyobrażalny sposób splotły ową opowieść - tak bardzo bliską ziemi, błota, stodoły, a jednocześnie tak bardzo spływającą na nas spoza tego świata. I tak bardzo wdzierającą się bólem w nasze głowy...
"Rozmyte pcha ludzi przez okna i rozkłada ich dygoczące ciała na torach. Ich dłonie szukają tabletek, wkładają je do ust garściami. Palce obracają pokrętła kuchenek gazowych, a wzrok zatrzymuje się na ostrzach. Napinają się wieszana naprędce paski od spodni. Dłonie puszczają kierownice. Dłonie zaciskają się na szyjach. Palce dotykają spustów. Z gardeł płynie ryk, zagłuszany szumem rzeki. Ci, którzy widzieli rozmyte, mówią do siebie podczas niebezpiecznej drogi z mieszkań do sklepów i drżą w kaftanach bezpieczeństwa, z głowami ciężkimi od lekarstw. Topią telefony w wannach. Sypiają jak koty. Wyją." (str.312)
...................................................................
Jestem, nie po raz pierwszy i z pewnością nie ostatni, oczarowana.
„Jesteś krzyk, jesteś dygot, jesteś kropla w rzece.”
„Dygot” to mistrzowski portret prowincji. Trzy pokolenia dwóch rodzin. Jako tło burzliwe dzieje XX w. II Wojna Światowa, lata po niej, odbudowa, PRL, wyjście z komunizmu, raczkująca demokracja. Małecki trzyma poziom ze „Śladów”, pierwszej części nieoficjalnej trylogii. Mam wrażenie, że nikt dotąd w Polsce nie przedstawiał w ten sposób prowincji. Jest szaro, brudno i zwyczajnie. Codzienność przytłacza.
Bohaterowie „Dygotu” Geldowie i Łabendowiczowie, zwyczajni mieszkańcy zwyczajnych domów, nie mają misji ratowania świata. Po prostu żyją. Spotykają ich niezliczone dramaty i absurdy istnienia. W Piołunowie Janek Łabendowicz konstruuje pierwsze radio, dzięki któremu pod dach trafiają wojenne fale; przychodzą Niemcy i chociaż żyje się z nimi dobrze, to jednak obcy, przeklinają rodzinę na pożegnanie wypędzenia, co skutkuje narodzinami bezbarwnego chłopca, albinosa. W pobliskim Kole Bronek Geld wystrzega się „klątwy” Cyganki, po czym jego córka zostaje okaleczona przez płomienie, a on sam z czasem traci wzrok. Losy rodzin splatają się w dość oczekiwany sposób. Im dalej, tym bardziej dramatycznie. Tak jakby demon coraz bardziej ciążył nad ich losami.
Do tego Małecki nikogo nie oszczędza. Nikt nie ma łatwiej czy wygodniej. Historie przewidziane są od początku do końca, nie ma przypadku. Każda postać pojawia się „po coś”, ma określoną rolę do zagrania. Czytelnik jest tu tylko obserwatorem, nie ma jak kibicować czy zaprzyjaźniać się z bohaterami.
Moją rolą nie jest zdradzanie fabuły i choć nie jest to thriller, książka trzyma w napięciu. Realizm przeplata się z magią.
Zakochałam się w tej książce od pierwszego akapitu: „Poznał ją na tym samym polu, na którym dwadzieścia sześć lat później umarł pod pożartym księżycem. Lało od kilku godzin. Szedł wolno, uważając, by nie poprzebijać pęcherzy na stopach. Czuł smród bijący spod koszuli.”.
Cóż dużo pisać, sponiewierała mnie ta książka. Przeżuła i wypluła. Oby takich więcej! Z niecierpliwością sięgnę po „Rdzę”.
"Życie to jeden wielki dygot" Powieść Dygot to historia trzech pokoleń, splecionych ze sobą losów dwóch rodzin od czasów przedwojennych, aż do współczesności. Na tle zachodzących przemian społecznych Jakub Małecki snuje liryczną opowieść o życiu, miłości, klątwie, tragedii, przemijaniu, trudnych wyborach, odkupieniu i zawiedzionych nadziejach. W cudowny, prosty sposób opisuje człowieka i jego zmagania ze swoim losem, z prowincjonalnością i zabobonnością polskiego społeczeństwa. Życie bohaterów to chwile szczęścia przeplatane tragicznymi zdarzeniami, to ich codzienne decyzje, złe i dobre wybory. Czym zatem jest ten tytułowy dygot? Dygot to drżenie, to nagły wstrząs. Z dygotów składa się życie każdego z nas. Z dygotów strachu, niepewności, miłości, namiętności, bólu aż do zatracenia. Życie to jeden wielki dygot. Poetycka narracja powieści uwiodła mnie już od pierwszej strony, zatraciłam się w niej bez reszty. Autor następujące po sobie zdarzenia przedstawia w sposób niezwykle piękny i klimatyczny. Cudownie uchwycony aspekt przemijania każe nam przystanąć i zastanowić się nad nieuchronnością końca i życiem, które zawsze zatacza koło. Jest to książka, o której nie zapomnę, Dygot pozostanie we mnie już na zawsze. "Jesteś krzyk, jesteś dygot, jesteś kropla w rzece" "Życie zatacza koło, życie musi zatoczyć koło, inaczej się nie da. Ty siałeś krzywdę i krzywdę teraz zbierasz" wrotkaczyta.blogspot.com
https://czarnatulipanna.wordpress.com/2017/09/19/dygot/
Świat z pogranicza baśni
Czy istnieje tylko świat realny i namacalny? Czy wszystko, co nas otacza, dzieje się naprawdę, czy tylko w naszej głowie? Czy możliwe, że klątwa rzucona w gniewie, zmienia ludzkie losy? Co kieruje naszym życiem – fatum? Siła wyższa? Czy może nasze wybory?
Na małej, kujawskiej wsi rodzi się odmieniec. Duch. Diabeł. Biała skóra, białe włosy i czerwone ślepia. Jan Łabendowicz wie, dlaczego jego syn ma skazę. Jan został przeklęty a razem z nim jego rodzina. Jego karą ma być wystawienie na wieczny ostracyzm wiejskiej społeczności. To, co współcześnie jest genetyczną anomalią, kilkadziesiąt lat temu było przekleństwem. Chłopiec widzi rzeczy, których nikt inny nie widzi, chłopiec sprowadza nieszczęście. Bóg pokarał.
Ten sam Bóg pokarał też małą Emilkę i oszpecił ją strasznymi poparzeniami. Dwoje odmienców, dwoje potępionych (choć tych ostatnich w powieści jest znacznie więcej) musi się spotkać. Odmienność zbliży ich do siebie, ale czy będą w stanie pokonać ciążące nad nimi fatum?
Dygot jest nietypową sagą rodzinną, z nurtu realizmu magicznego, przepełnioną ludowymi wierzeniami z czasów, kiedy w mrocznych zakamarkach chłopskich chat skrywały się różne upiory. Wbrew opisowi z okładki, w książce znajdziemy więcej niż dwoje głównych bohaterów. Autor pokazuje losy ich rodziców, sąsiadów, dziwadeł włóczących się po wiosce. W swojej powieści Jakub Małecki przedstawia życie małych społeczności, pierwotnych, żeby nie powiedzieć – prymitywnych. Często brutalnych i bezmyślnych. Jak w każdej społeczności zdarzają się tu mniejsze i większe dramaty, ludzkie tragedie, skandale i tajemnice.
Podsumowując, Dygot jest jedną z najbardziej niesamowitych powieści ostatnich lat, która w sposób magiczny pokazuje powojenną rzeczywistość, często bardzo niemagiczną, szarą i brutalną. W moim odczuciu jest to przede wszystkim oniryczna opowieść o ludziach, którzy szarpią się z życiem, lecz najczęściej są skazani na porażkę, nie przez wpływ złego losu i nieprzychylności otoczenia, ale własnych wyborów.
Choć premiera tej książki miała miejsce dość niedawno to pojawiło się do tej pory bardzo wiele opinii na jej temat. Książka porównywana przez niektórych do prozy Jerzego Kosińskiego, Olgi Tokarczuk czy Wiesława Myśliwskiego. Jednak to nie koniec skojarzeń. Oceniający zauważyli także wspólne elementy z twórczością Jonathana Carrolla, Fiodora Dostojewskiego, Andy'ego Weira, Jurija Andruchowycza, Wita Szostaka czy wreszcie Szczepana Twardocha. Sami przyznacie, że sporo tego. A jeszcze dodam, że styl Jakuba Małeckiego według niektórych czytelników przypomina prozę Jonathana Franzena. Pomyślałam, że tak wiele komplementów nie może okazać się bez pokrycia. Zatem zasiadłam do lektury "Dygotu" z dużymi oczekiwaniami.
Jak przeczytałam w jednym z wywiadów z pisarzem "pomysł na książkę zrodził się od zdjęcia autorstwa Brenta Stirtona, które wygrało konkurs World Press Photo i które przedstawia pięciu albinosów. Wszyscy są niewidomi i mieszkają w domu dziecka w Indiach. Robi ogromne wrażenie, kiedy uświadomimy sobie, że ktoś ich musiał do tego zdjęcia ustawić, a oni tego zdjęcia nigdy nie zobaczą. Drugim elementem były historie rodzinne, pseudorodzinne, okołorodzinne, czy zasłyszane gdzieś przy okazji. [...] Interesowało mnie również pokazanie życia człowieka jako całości. [...] Dużo czasu spędziłem nad dokumentacją. Czytałem dużo gazet i książek z tych wszystkich okresów, ale głównie opierałem się na zdjęciach i opowieściach zbieranych po rodzinie. Wykorzystałem wiele autentycznych wydarzeń".
Okazało się, że pisarz stworzył tu udane połączenie wielu wątków. Tak. Mamy zatem rodzinną tajemnicę, obraz złego oblicza wiejskiej społeczności, klątwę, przemijanie, wyobcowanie. Ponadto akcja dzieje się w latach 1938-2004 zatem odnaleźć tu można zarówno czasy wojenne, PRL jak i współczesne. Chwilami ma się wrażenie jakby pojawiały się tu elementy fantastyczne. Może dlatego niektórzy właśnie po tej cesze zaszufladkowali "Dygot". Moim zdaniem bardziej adekwatne określenie dla tych niecodziennych elementów to wątki metafizyczne. Momentami przypominające baśniowe wytwory zasłyszane w wieku dziecięcym. Muszę wspomnieć o tym, że wielość postaci początkowo trochę może przytłaczać, jednak okazuje się, że każdy z bohaterów wnosi coś do tej historii. Tylko początkowo wydaje się, że będzie tu jeden główny bohater. Nawet zwierzęta odgrywają tu ważną rolę. Często zmieniając ją nie do poznania.
I choć książkę czyta się dość szybko nie można jej nazwać lekką ani przyjemną lekturą. Obraza i rozpacz odmieńców wyziera z każdej strony, a szczęście pojawia się rzadko i trwa jedynie przez moment. Brak zrozumienia dla inności i strach przed nią to tylko dwa z wielu powodów pogłębiającego się z każdą stroną wyobcowania. A później pojawia się już tylko samotność. Podsumowując wydźwięk treści tej książki zacytuję fragment innego wywiadu z autorem brzmiący "straszni są ludzie, a nie potwory. Bać się powinniśmy ciemnoty i ślepej furii losu, a nie klątw czy przepowiedni. [...] Ja naprawdę miewam wrażenie, że pod tą całą zbieraniną składającą się na widzialną rzeczywistość pulsuje jakaś szalona, ślepa siła. Nie wiem, co to właściwie jest, i nigdy się nie dowiem."
Chcąc użyć jednego słowa, aby określić styl Małeckiego zdecydowałabym się na przymiotnik oryginalny. Na tym tle mniej nawet dziwi trudność w kwestii prób rozszyfrowania znaczenia tytułowego dygotu. Może ma być rozumiany jako przenośnia, a może ma znaczenie symboliczne. Niestety nie wiem. Nieznane pozostały dla mnie intencje autora w tej kwestii. Nawet po przeczytaniu owej historii. Nie da się natomiast nie zauważyć, że z kart tej książki bije ogromna tęsknota za przeszłością i obawa przed uciekającym czasem. Jednak trzeba podkreślić, że fakty historyczne nie grają tu pierwszych skrzypiec, choć ich ilość prawdopodobnie zadowoli niejednego fana historii. Na plus można zaliczyć także umiejętne ominięcie wątków politycznych i brak zbiegów okoliczności. Na pochwałę zasługuje także pomysł z jednakowymi pierwszymi i ostatnimi zdaniami w powieści. Podkreślający nieprzerwaną pętlę czasu, zataczającą coraz to nowe koła. Trochę zdziwił mnie jednak fakt, że autor sportretował swych bohaterów wyłącznie w sytuacjach podbramkowych. Jakby ludzie nie doświadczali innych. Muszę na koniec jeszcze wspomnieć o tym, że wraz z biegiem historii opisy realiów znacznie się wydłużają. Aż dochodzimy wraz z bohaterami do lat nam współczesnych i wtedy naszło mnie pytanie: czy aby pisarz nie przesadził zbytnio z długością owych opisów?...
Mocna, wciągająca historia, ambitna treść i język. Dobrze mi się czytało, choć momentami odczucia były niewygodne. Książka wyróżnia się, polecam.
Świetna. Wysłuchana jako audiobook i być może dlatego tak dobrze przeze mnie odebrana. Warta polecenia.
Smutna ballada o ludziach przegranych
Czy istnieje tylko świat realny i namacalny? Czy wszystko, co nas otacza, dzieje się naprawdę, czy tylko w naszej głowie? Czy możliwe, że klątwa rzucona w gniewie, zmienia ludzkie losy? Co kieruje naszym życiem – fatum? Siła wyższa? Czy może nasze wybory?
Na małej, kujawskiej wsi rodzi się odmieniec. Duch. Diabeł. Biała skóra, białe włosy i czerwone ślepia. Jan Łabendowicz wie, dlaczego jego syn ma skazę. Jan został przeklęty a razem z nim jego rodzina. Jego karą ma być wystawienie na wieczny ostracyzm wiejskiej społeczności. To, co współcześnie jest genetyczną anomalią, kilkadziesiąt lat temu było przekleństwem. Chłopiec widzi rzeczy, których nikt inny nie widzi, chłopiec sprowadza nieszczęście. Bóg pokarał.
Ten sam Bóg pokarał też małą Emilkę i oszpecił ją strasznymi poparzeniami. Dwoje odmieńców, dwoje potępionych (choć tych ostatnich w powieści jest znacznie więcej) musi się spotkać. Odmienność zbliży ich do siebie, ale czy będą w stanie pokonać ciążące nad nimi fatum?
"Dygot" jest nietypową sagą rodzinną, z nurtu realizmu magicznego, przepełnioną ludowymi wierzeniami z czasów, kiedy w mrocznych zakamarkach chłopskich chat skrywały się różne upiory. Wbrew opisowi z okładki, w książce znajdziemy więcej niż dwoje głównych bohaterów. Autor pokazuje losy ich rodziców, sąsiadów, dziwadeł włóczących się po wiosce. W swojej powieści Jakub Małecki przedstawia życie małych społeczności, pierwotnych, żeby nie powiedzieć – prymitywnych. Często brutalnych i bezmyślnych. Jak w każdej społeczności zdarzają się tu mniejsze i większe dramaty, ludzkie tragedie, skandale i tajemnice.
"Dygot" jest jedną z najbardziej niesamowitych powieści ostatnich lat, która w sposób magiczny pokazuje powojenną rzeczywistość, często bardzo niemagiczną, szarą i brutalną. W moim odczuciu jest to przede wszystkim oniryczna opowieść o ludziach, którzy szarpią się z życiem, lecz najczęściej są skazani na porażkę, nie przez wpływ złego losu i nieprzychylności otoczenia, ale własnych wyborów.
'' Musiał cierpieć, męczyć się, unikać dziewczyn, unikać kolegów, unikać wszystkiego czego się da uniknąć. Musiał być jakimś zasranym jękiem świata, jakby ten świat potrzebował jeszcze jednego jęku, jakby nie miał ich już wystarczająco dużo ''
Niewielu jest pisarzy, którzy potrafią tak zamieszać w mojej głowie, w moich uczuciach, odczuciach i emocjach, że ja nie bardzo wiem co mam napisać w opinii. Mogłabym ich właściwie policzyć niemal na palcach jednej ręki. Taką pisarką była dla mnie niewątpliwie bardzo niedoceniana Pani Ewa Ostrowska. Takim pisarzem jest, mam nadziej, doceniany właściwie, Wiesław Myśliwski, taką jest też Majgull Axelsson, od teraz, takim jest też Jakub Małecki . '' Dygot '' , to druga powieść tego autora którą miałam przyjemność przeczytać .Już '' Ślady '' długo mnie trzymały w jakimś dziwnym stanie , ale '' Dygot '' , rozłożył mnie po prostu na przysłowiowe łopatki. I tak naprawdę zupełnie nie rozumiem tego fenomenu który tak na mnie działa . Zapadłam na '' Syndrom Małeckiego '':).Omawiana pozycja to prawie siedemdziesięcioletnie historie dwóch rodzin : Łabendowiczów i Geldów, które w pewnym momencie się przecinają, zazębiają i splatają w jedną historię. Takie niby nic , zwyczajna historia zwyczajnych ludzi. Bez ochów i achów , bez górnolotnych słów , bez cudownych opisów, za to z szarą codziennością z polem, na którym czasem się umiera, z Durną , która jest oswojona jak psiak i z psiakiem który nie wiedzieć czego, atakuje nie tych których powinien . Z klapkami na oczach , które tworzą tę szarą rzeczywistość okrutną . Z pasterzem owieczek bożych (celowo z małej litery) który nie szuka zagubionej owieczki, tylko wręcz odwrotnie, wystawia ją złym wilkom . I o wielu wielu innych jeszcze rzeczach. Długo będę jeszcze dygotać na wspomnienie tej powieści, jeśli tylko o niej pomyślę, bo ona ma to coś , co chwyta za gardło, dusi i dławi. To coś czego nie umiem nazwać czy opisać, ale wiem że właśnie '' to '' tak mnie w tej opowieści zachwyciło . Przeczytałam ostatnio że '' Każdy z nas wrze w innej temperaturze '' , dla mnie temperatura jaką zafundował mi Jakub Małecki jest bardzo odpowiednia do wrzenia. Polecam serdecznie :)
To moje pierwsze spotkanie z tym autorem i z pewnością nie ostatnie. Autor pokazuje historię trzech pokoleń dwóch rodzin. Losy Łabendowiczów i Geldów łączą się, gdy miłość łączy poparzoną dziewczynę i chłopaka o wyjątkowo jasnej skórze.
Ukazana jest tu codzienność, mentalność prowincji, która odrzuca to co inne, którą kierują klątwy i przepowiednie. Zdrada, namiętność, obsesja, alkoholizm, ciężka praca i szukanie prawdy, to wszystko tu znajdziemy. Okrucieństwo, ból, cierpienie, śmierć. Ludzie na tle wydarzeń historycznych, realizm ze szczyptą mrocznej magii, która otacza bohaterów. Polecam wymagającym czytelnikom, szukającym czegoś nowego.
Tata tanczy za szyba. Podnosi rozmazane przez deszcz rece i kołysze rozmazana przez deszcz głowa, ma zamkniete oczy i ja w koncu też zamykam swoje, i spie...
Wielobarwny i zaskakujący kalejdoskop ludzkich życiorysów. Koniec świata za każdym razem wygląda inaczej. Jest pędzącą kulą, błyskiem szkła, odgłosem...