John Ernest Steinbeck, klasyk literatury amerykańskiej i światowej, pisarz i reporter, laureat nagrody Pulitzera za rok 1940, laureat nagrody Nobla w 1962 r. Podczas II wojny światowej Steinbeck był korespondentem wojennym w Europie i Afryce Północnej. W reportażach zawartych w tym zbiorze - pisanych na zamówienie dziennika "New York Tribune" w Wielkiej Brytanii, Afryce Płn. i we Włoszech - najwięcej miejsca poświęcił drobnym, codziennym (niekiedy zabawnym) sprawom, które nieodłącznie towarzyszą działaniom wojennym. Ukazał przy tym ludzki wzniosły i skromny wymiar okrutnej wojny.
Wydawnictwo: Bellona
Data wydania: 2005-01-20
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 224
NA WOJNIE ZE STEINBECKIEM
Steinbeck to pisarz wielki i nikt temu chyba nie zaprzeczy. Bo tylko wielki pisarz potrafi w jakże prostej opowieści, jaka było jego chyba najbardziej znane dzieło, „Myszy i ludzie”, wywołać tak wielkie emocje, poruszyć intelektualnie, zachwycić obrazem społeczeństwa i psychologią bohaterów – a wszystko to w książce, którą śmiało można nazwać nie powieścią, a krótką nowelką. Żeby sztuka taka udała mu się raz, nie świadczyłoby to pewnie o jego mistrzostwie, ale przecież każdy jego utwór potwierdzał tylko klasę pisarza. I nie inaczej jest z jego twórczością non fiction, czego dobrym dowodem jest niniejszy tytuł, zabierający nas w podróż do czasów drugiej wojny światowej.
Jaka jest wojna według Steinbecka? To kluczowe pytanie, jakie należy zadać, bo to od autora zależy co przedstawi nam w swoim dziele, a wybierając książkę tego konkretnego, musimy być gotowi na konkretne podejście do tematu. Podobnie, jak to było w przypadku innej jego relacji, znakomitego „Dziennika z podróży do Rosji”, tak i tu pisarz nie skupia się na miejscach ani bitwach, a czymś bliższym każdemu z nas – ludziach.
Początek lat 40. XX wieku. Trwa druga wojna światowa. Jej losy nie są jeszcze przesądzone, ale Stany Zjednoczone dołączyły już do konfliktu. Steinbeck na zlecenie dziennika "New York Herald Tribune" zaczyna pisać relacje z codziennego życia żołnierzy amerykańskich. Ich trudy, lęki, drobne radości i tęsknoty, w których sam uczestniczy, spisuje w typowy dla siebie, wnikliwy sposób, konfrontując je – bez zbędnego patosu czy skupiania się na wielkich sprawach – z okrucieństwem atakującym ich ze wszystkich stron. Zainteresowany głownie drobnymi sprawami i najmniejszymi trybikami w wojennej machinie, przypomina nam czym jest konflikt zbrojny i kto jest w tym wszystkim najważniejszy, nawet jeśli znika z kart historii zepchnięty przez ogólne tematy.
Całość recenzji na moim blogu: http://ksiazkarniablog.blogspot.com/2018/09/bya-raz-wojna-bomby-poszy-john-steinbeck.html
Najbardziej satyryczna powieść Steinbecka. Zaiste, gdyby w lutym 19.. spytać Pepina Héristala o jego wymarzony tryb życia, z kilku zaledwie zmianami...
Kolejne znakomite powieści jednego z najwybitniejszych amerykańskich pisarzy. W ,,Nieznanemu bogu" i ,,Pastwiskach Niebieskich" powraca temat dwudziestowiecznej...
Przeczytane:2019-03-10,
Wojna automatycznie kojarzy się z polem bitwy, krwią, śmiercią. Jednak należy pamiętać, że wśród żołnierzy tętni życie, mimo tragicznych okoliczności. Nadal są ludźmi, którzy kochają, tęsknią za bliskimi i chcą trzymać się ostatniego oddechu…
John Steinbeck był laureatem wielu uznanych nagród. Do dzisiaj chętnie czytywany, uwielbiany przez kolejne pokolenia. Tworzył powieści, opowiadania, reportaże. Jego historie o różnorakich wojnach zawsze wzbudzały ogromne emocje, a samego autora charakteryzowało indywidualne podejście do opisywania poszczególnych sytuacji. W „Była raz wojna. Bomby poszły” Steinbeck skupia uwagę nie na bitewnych scenach, często przedstawianych w dosłownie filmowy sposób. Postanowił przybliżyć codzienność zwyczajnych żołnierzy, ich zmagania z nową rzeczywistością. Ukazuje też sylwetki sanitariuszy, pracowników biurowych. Wspólnoty, momentami znudzonej oczekiwaniem na nadejście przełomu, kończącego walkę. Autor snuje opowieść o zbieraniu pamiątek, pomysłach na jakiekolwiek rozrywki, o tęsknocie za bliskimi. Przytacza zabawne anegdoty, ponieważ tamte osoby nadal próbowały zachować resztki poczucia humoru, niepewne następnych wydarzeń. John Steinbeck zauważa pozytywne strony przebywania na wojnie, o ile można je tak nazwać. Zawieranie przyjaźni i przekraczanie granic własnej wytrzymałości. Jednak, czy te chwile w ogóle były (oraz są) warte heroizmu? Heroizmu, polegającego na uczestniczeniu w cudzych walkach. Bo za każdą stoją nie żołnierze, nie dowódcy, a ludzie postawieni zdecydowanie wyżej…
Johna Steinbecka chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. O jego twórczości powiedziano i napisano praktycznie wszystko. Dzieła były analizowane pod wszelkimi możliwymi kątami, kilka powieści doczekało się ekranizacji. Wystarczy wspomnieć, że reżyserią zajęli się tacy wybitni artyści jak, między innymi, Elia Kazan, Alfred Hitchcock. W tych wspaniałych filmach błyszczeli James Dean, Marlon Brando. Steinbeck ciągle znajduje się w gronie najchętniej czytanych pisarzy amerykańskich, nie wyłącznie Stanach Zjednoczonych. I trudno się dziwić temu fenomenowi. O pamięć dba nie tylko kino, choć przyczynia się do podtrzymania popularności. To po prostu talent, ciężko byłoby przejść obok niego obojętnie. Zwłaszcza w sytuacji, gdy autor zostawia po sobie tak wielką liczbę dzieł. Niedawno swoją premierę miało kolejne wydanie dwóch zbiorów felietonów. „Była raz wojna. Bomby poszły”, czyli interesujące ukazanie losu żołnierzy. Lata mijają, pewne kwestie trwają. Całość czyta się jednym tchem.
Reportaże z „Była raz wojna” stworzono na zamówienie dziennika „New York Herald Tribune”. Część drugą, „Bomby poszły”, zamówiły Amerykańskie Siły Powietrzne. Wiem, że sporo osób zarzuca Steinbeckowi zakłamanie, pisanie pod czyjeś dyktando. Przyznaję, iż moje odczucia są zupełnie odwrotne. Autor nie oddał głosu przywódcom — wolał pokazać wojnę od strony ludzi, znajdujących się w samym centrum wydarzeń tak właściwie z przypadku. Świetnie rozumiem emocje Johna, zdającego sobie sprawę z okoliczności jego pracy. On mógł w każdej chwili wrócić do domu. Oni musieli trwać na straży, czekając na rozkazy, często od zwierzchników, których nigdy nie poznali.
Cieszę się, że uwagę skupiono nie tylko na mężczyznach, ale też kobietach, pełniących integralną rolę w funkcjonowaniu wojennej rzeczywistości. Każdy, bez względu na płeć, przeżywał swe położenie. Liczono również, iż przyszła lektura felietonów wyzwoli w nich iskrę nadziei, dlatego, między innymi, powstały. Aby podnieść morale, lecz unikając upiększania. Dodatkowo, z perspektywy lat, dużo możemy dowiedzieć się o historii Stanów Zjednoczonych, ciekawostek stricte technicznych. Szczególnie zachwyciły mnie te poświęcone konkretnym modelom bombowców, metodom szkolenia rekrutów — to coś dla fanów kwestii militarnych.
Pisarstwo Steinbecka charakteryzuje gawędziarski styl. Wrażenie, że siedzi obok nas, opowiadając o danych wydarzeniach. Tak sugestywnie, jakbyśmy trwali jako naoczni świadkowie. „Była raz wojna. Bomby poszły” zostały wypełnione całym mnóstwem ważnych detali. Świetne studium psychologiczne, co bez problemu zauważymy w praktycznie każdym momencie. Dla osób spoza Stanów, to również idealna okazja do przyjrzenia się patriotyzmowi, który udzielił się też autorowi, chwalącemu „ich chłopców”, dobrą rolę kraju w działaniach wojennych, choć zazwyczaj stronił od takowych sympatii. Wracając do zarzucania mu fałszu — moim zdaniem, on naprawdę wierzył w słuszność tych akcji. Jednocześnie potrafił dostrzec bezsensowność walk samych w sobie, tragedię.
Ta książka jest dla mnie przede wszystkim historią o ludziach. John Steinbeck oddał głos zwyczajnym żołnierzom, wojna — tutaj to po prostu tło. Doskonale rozumiem, że istnieje sporo przesłanek, które sprawiają, iż całość można krytykować. Przedstawiłam je już wcześniej, lecz pragnę jeszcze podkreślić swoją opinię, bardzo subiektywne. Natrafiłam na ważną publikację, zamierzam do niej w przyszłości wracać i chciałabym ją polecić nie tylko miłośnikom talentu Steinbecka. Powinna spodobać się osobom przepadającym za życiowymi opowieściami, napisanym w ciekawym stylu, frapującym. Warto się zapoznać.