Jeśli ktoś idzie pod górę, to jest w nim wiara, nadzieja… Pod górę idą tylko zwycięzcy. Ci, którzy chcą. Ci, którzy są szczęśliwi.
Jedziemy.
Najpierw Lhotse – szaleństwo, szczęście, radość i zdziwienie. Muszę o tym napisać, musicie to poznać. A potem… potem K2. Syrena i rosiczka. Właśnie tak.
Słyszę syreni śpiew wiatru wyjącego ze zboczy. Opieram się i trzepoczę jak ryba na brzegu, duszę się, myśląc o niej, ale nie mogę przestać.
Widzę, jak zaraza wypełza z zamkniętej bazy i rozlewa się na moich kolegów. Widzę, jak zmraża serca i umysły całego narodu. Syreni śpiew odebrał zdrową ocenę. Słyszę tylko K2, ka dwa, ka dwa… powtarzane jak mantra. Ka dwa.
A góra z pięknej syreny przepoczwarza się w żądną krwi rosiczkę. Tak jest od lat. Pożarci wspinacze wypluci w kawałkach leżą u jej stóp. I to nie jest przenośnia, tylko obserwacja.
Syreni śpiew K2 mami: „Hej, Rafałku… chodź do mnie. Ja nie płaczę przez ludzi, to ludzie płaczą przeze mnie…”.
Już idę, Góro… bezwolnie, niezdolny do oporu.
***
W górach nie ma ze mną bliskich. Dlatego piszę do nich w pamiętniku, jadą ze mną na zdjęciach, wetknięci między strony jak ususzone kwiaty, które mają mi przypomnieć lato. Gadam do nich długopisem. I kiedy już wiatr i mróz rozbierają mnie z obłudy i codzienności, kiedy zostaję namaszczony kremem do opalania z UV 50+, otwieram zeszyt i jak na wigilii zaczynam się dzielić tym opłatkiem, życząc sobie, by Góra okazała się łaskawa i abym dostąpił jej magii.
Mówię i mówię, a pamiętnik słucha. Zazwyczaj odwiedzam wszystkie strony, wypełniam je do ostatniej karteczki przyklejonej do tylnej strony okładki. Wtedy wracam. Do domu. Wracam lepszy, spokojniejszy, chętniejszy do życia.
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: 2018-06-04
Kategoria: Biografie, wspomnienia, listy
ISBN:
Liczba stron: 384
Himalaiści od wielu lat budzą mój podziw i szacunek. Zawsze pociągali mnie ludzie posiadający pasję i realizujący swoje marzenia – również ci, którzy robili to nieco egoistycznie, nazbyt pochopnie, czasami nieodpowiedzialnie. Wielokrotnie podczas relacji z wypraw na najwyższe szczyty próbowałam tłumaczyć ich postępowanie, stawiałam się na ich miejscu, wyobrażałam sobie, co czują. Nade wszystko chciałam zrozumieć, dlaczego chęć osiągnięcia punktu na samej górze jest dla nich ważniejsze niż rodzina, która zostaje w domu i czeka na jakąkolwiek wiadomość (niejednokrotnie otrzymując tę najgorszą). Zdarzało mi się buntować w środku, przeklinać ich, nazywać egoistami pragnącymi sławy i kasy, mających gdzieś najbliższych. Żeby zrozumieć ten „sport”, potrzebna była mi lektura, dlatego z coraz większym zainteresowaniem zaczęłam sięgać po kolejne książki o tematyce górskiej. Zaczynając od Mojego pionowego świata, przez (między innymi) Broad Peak. Niebo i piekło czy Wszystko za Everest po wywiad rzekę z nieżyjącą już Ewą Berbeką. To właśnie ta ostatnia książka Jak wysoko sięga miłość? Życie po Broad Peak Beaty Sabały-Zielińskiej pozwoliła mi spojrzeć na himalaistów innym okiem, bardziej przyjaznym, wyrozumiałym. Piękne słowa żony Macieja Berbeki trafiły prosto w moje serce i sprawiły, że zaczęłam rozumieć więcej. Tym mocniej pchnęło mnie w stronę literatury górskiej, dlatego nie mogłam przejść obojętnie obok Anatomii góry Rafała Froni.
Wydana niedługo po nieudanym zimowym ataku na K2 Anatomia góry to swoisty pamiętnik, będący zapisem spostrzeżeń na temat wypraw, których autor był uczestnikiem. Himalaista próbuje w bardzo charakterystyczny, niedosłowny i nieco poetycki sposób opisać swoją miłość do gór oraz konieczność zdobywania kolejnych szczytów i stawiania sobie nowych wyzwań. Fronia jawi się nam jako indywidualista zdecydowany na ogromne poświęcenie, gdy w grę wchodzi szansa wejścia na wierzchołek góry. Pytanie tylko, czy to coś odkrywczego, czy po prostu immanentna cecha każdego himalaisty. Ta książka jest inna niż pozostałe tego typu lektury. Autor uczynił z niej zbiór swoich refleksji na temat wspinania, pozbawiając jej „akcji”, swoistego “mięsa”, tego, na co zazwyczaj czekają czytelnicy. W pewnym wymiarze stanowiło to dla mojej wyobraźni spore ograniczenie. Sięgając po tę lekturę, liczyłam na to, że przeżyję z Fronią jego podróże, stanę się naocznym świadkiem różnego rodzaju zdarzeń, będę w bólach zdobywać szczyty. W pewien sposób autor mi to zafundował, jednak inaczej niż oczekiwałam. Tym, czego mi zabrakło jest opis relacji między ludźmi podzielającymi tę niebezpieczną pasję, między towarzyszami podróży spędzającymi ze sobą każdą chwilę podczas wędrówki, między przyjaciółmi, którzy w dużej mierze są od siebie zależni. Nie chodzi mi tutaj o plotkarską książeczkę, sprzedającą absolutnie wszystkie kulisy wypraw. Mnie po prostu bardziej interesuje to, co dzieje się między ludźmi podczas sytuacji kryzysowych, w ekstremalnych warunkach, w obcym dla mnie środowisku. Wspinaczy podziwiam za ich lojalność i siłę. W pewien sposób są dla mnie uosobieniem męstwa – może dlatego tak bardzo mnie do nich ciągnie? Zabrakło mi tego. To nie jest tak, że wspomnianej treści w Anatomii góry w ogóle nie ma. Obłudą byłoby stwierdzenie, że Fronia pozbawia nas takich informacji. Jednak z wyłuskaniem ich było mi trochę trudno, bo ta książka chyba z założenia nie miała być relacją z podróży. Po prostu podeszłam do niej nie od tej strony, od której powinnam – stąd rozczarowanie. Być może powodem jest fakt, że to zdecydowanie coś innego niż wszystko, czego dotychczas w tym temacie „dotknęłam”.
Nieczęsto zdarza mi się polecać książkę, która nie do końca spełniła moje oczekiwania. Jednak w przypadku Anatomii góry należy zrobić wyjątek, bowiem – gdyby wyciąć moje nadzieje – to kawał świetnej lektury. W dodatku bardzo dobrze wydanej, wzbogaconej świetnymi zdjęciami, które choć na chwilę pozwalają nam spojrzeć na rzeczywistość z punktu widzenia himalaisty.
Publikowane przez Rafała Fronię dzienniki z Narodowej Zimowej Wyprawy na K2 w 2018 roku zdobyły tysiące czytelników. W formie książkowe jego przemyślenia straciły pewien urok. Ta książka to próba wyjaśnienia, dlaczego góry przyciągają jak magnes. Ich osobisty charakter skłania mnie do przypuszczeń, że te wyjaśnienia potrzebne były przede wszystkim samemu autorowi.
Książka wprowadza w klimat gór. Pokazuje jak wygląda codzienne życie na wysokości ponad 5000m. Polecam każdemu miłośnikowi 8tysięczników.
,,W górach każdy jest prawdziwy..." Świst lawiny, która w kilka sekund może pozbawić życia. Ujmująca cisza po śnieżnej zamieci. Strach i ekscytacja...
PASAŻER BEZPAMIĘCI to podróż. Drogą niebanalną. W głąb naszych mózgów, dusz i serc. Intelektu i emocji. Do świata bardziej tajemniczego od najbardziej...
Przeczytane:2019-09-15, Wyzwanie - wybrana przez siebie liczba książek w 2019 roku,
Wysokie góry zawsze były poza ludzkim zasięgiem. Lecz nie od dziś wiadomo, że człowieka ciągnie w miejsca, które na pierwszy, drugi i trzeci rzut oka są zakazane, lub nieosiągalne. Nie inaczej było z Rafałem Fronią, który rozpoczął swoją literacką przygodę z pisaniem jeszcze podczas wyprawy, na gorąco informując fanów wspinaczki wysokogórskiej o postępach swoich i innych członków ekipy podczas wyprawy, by później przerzucić się na karty książki pt. „Anatomia góry”. W tej książce mamy dosłownie wszystko; są tutaj i liczne nawiązania do religii panującej w kraju, w którym dana góra się znajduje, mamy tu i miejscowe smaczki, kilka historii grozy oraz te z pieprzykiem, opisane są w niej miejsca, gdzie smacznie można zjeść i dobrze się wyspać, pokazuje także relacje pomiędzy poszczególnymi członkami wyprawy, ich kłótnie, rozrywki, gry, czasem nieposłuszeństwo, które wynikało z głębokiego przekonania o własnej słuszności i nieomylności, oraz mnóstwo śmiechu, gdyż autor należy do tego typu ludzi, którzy lubią być ze śmiechem na bieżąco.
„Anatomia góry” ma to wszystko, co tak sobie cenią wielbiciele zarówno takich książek, jak i wypraw. Na jej kartach pojawia się mnóstwo postaci i, o dziwo, wszystkie, co do jednej, okazują się prawdziwe. Nie brak tu ekstremalnych opisów, silnych przeżyć i emocji, a przy tym jesteśmy zarówno obserwatorami z boku tego wszystkiego, co się dzieje, ale zarazem kolejnym członkiem wyprawy, który próbuje zgłębić tajemnice góry, przejrzeć ją aż do samego wnętrza, zajrzeć jej do „głowy” i dowiedzieć się, co powinien zrobić, oddać, czy złożyć, by pozwoliła mu dotrzeć na sam szczyt. Bo wejście na górę to nie tylko zdobywanie szczytu, problemy z wysokością, słaba aklimatyzacja, złe jedzenie, czy przecenienie własnych sił i brak wiedzy, kiedy należy zawrócić. Jeśli człowiek zdecyduje o tym w złym momencie to albo wróci z wyprawy bogaty jedynie we własne doświadczenia albo dojdzie do samego szczytu i tam umrze albo wejdzie, lecz nie da rady już zejść, to również walka z samym sobą i swoimi słabościami, czy ograniczeniami. Historia odnotowuje wiele takich właśnie wypadków. Nie brak tu więc rozważań na temat tego, co właściwie jest dla człowieka lepsze: przeżyć i nie zdobyć szczytu, czy zdobyć go, ale przypłacić to własnym życiem. Wiele osób chętnie wybrałoby by trzecią opcję: zdobyć górę i bezpiecznie wrócić do domu, stając się bohaterem narodowym. I to czasem się udaje. Jednym często, innym rzadziej.
Bo walka nie kończy się wtedy, gdy himalaista wraca z wyprawy. I nie zaczyna się, gdy na nią jedzie. Zarówno przed jak i po trzeba dokonać rzeczy równie niemożliwych, co zdobycie szczytu; przed – znaleźć sponsorów, kupić potrzebny sprzęt, przejść odpowiednie badania i mieć dobre wyniki no i trenować, trenować , trenować. Trening w zasadzie nigdy się nie kończy, bo po jednej wyprawie jest następna, a po – trenować, by być w formie, szukać nowych wyzwań i nowych wypraw, próbować czegoś nowego, świeżego, no i promować się w Polsce i na świcie.
Rafał ma bardzo lekkie pióro; potrafi świetnie opowiadać i czytając jego książkę wie się, że zdobywanie góry to nie zabawa. To ciężka praca, którą niektórzy ludzie mogą przypłacić życiem, niektórzy wrócić z niej pokaleczeni, na ciele i duszy, niektórzy załamani śmiercią przyjaciela i zdecydowani nigdy więcej tam nie wrócić.
Czytając książki o górach uświadamiamy sobie, jak kruche jest ludzkie życie. I jak potężna jest natura, która zarówno góruje, jak i króluje nad człowiekiem. A człowiek nie może jej pokonać, musi z nią współpracować, jeśli chce wrócić, a przede wszystkim musi się jej pięknie pokłonić.