Kto | Post |
---|---|
|
2012-11-22 08:46:19
Bardzo dobry tekst na temat boju o prawa (uzupełnienie do wczorajszej informacji ze skynews: http://www.wired.com/geekdad/2012/11/tolkien-lawsuit/ |
|
2012-11-22 19:05:06
Hop hop, jest tu jeszcze ktoś? :( |
|
2012-11-22 19:09:30
Jestem :) Ok, może nie do końca czuję bluesa :) A może mógłby mi Pan odpowiedzieć na moje wcześniejsze pytanie? Bo chyba zostałam zignorowana :D Co to tego czy sławna rodzina przynosi korzyść to moim zdaniem raczej tak. Pełno jest ludzi "sławnych" dzięki rodzinie. Może nie w każdym przypadku tak jest, ale na pewno w większości. I dziękuję za informacje o prawnuku Tolkiena, nie wiedziałam że grał w Powrocie Króla :) |
|
|
|
2012-11-22 21:07:06
Jestem i ja:) Ciężka sprawa z brzemieniem kogoś sławnego w rodzinie, dziadka, taty. Bardzo często przecież następcy rodów są postrzegani przez pryzmat przodków. Bo przecież skoro ktoś wcześniej był doby w tym, co robił to następca, czyli przykładowo wnuk może mieć tę samą smykałkę. Powtarzając za Amira06 - sławna rodzina owszem przynosi korzyści i może jakiś start, ale dla mnie osobiście to straszna łatwizna. Dla mnie o wiele fajniej zdobywać i doświadczenie i zasługi od początku, na swoje konto. |
|
2012-11-23 00:28:47
Amira - to pytanie z mailem? Myślałem, że było skierowane do organizatora. Ja wysłałem maila. Ogólnie z dużym dystansem podchodzę do tych nagród, z książki się oczywiście cieszę, punkty - tak po prawdzie, to te książki, które są "za punkty" to zwykle widuję w "taniej książce"... :) Będzie to będzie, nie to nie... Jestem już na końcówce "Powieści o Inklingach". Im bliżej końca tym czuję większy niesmak, jak można było napisać coś takiego i "podpiąć się" bezczelnie pod tak zacne towarzystwo jak Inklingowie... |
|
2012-11-23 10:13:50
@mcleo - rozumiem, że czytasz "W poszukiwaniu króla"? Jeśłi tak to zwróć uwagę, że "Powieść o Inklingach" to tylko podtytuł. Jego treść nie myli, bo jest tam sporo o spotkaniach tej grupy, jak również o ich rozważaniach religijnych i twórczych, ale sugeruje, że to jest jakby podrzędne zagadnienie treści. Ale wydaje mi się, że wszystko zależy od nastawienia. Ja oczekiwałam powieści przygodowej i ta książka po części spełniła moje oczekiwania. Jeśli jednak ktoś chce dowiedzieć się więcej o samych Inklingach, to rozumiem rozczarowanie. To tak, jakby porównywac film dokumentaly i fabularny. @Amira06 - w poście @slk wyraźnie napisał: "Prosimy o informację na pr@wwpol.com, czy laureaci wybierają "doładowanie" w postaci 3000 punktów, czy też egzemplarze "Hobbita". Ja raczej nie miałam problemu ze zrozumieniem :) |
|
2012-11-23 12:32:33
Tak, właśnie to i owszem, jest to podtytuł, choć nie do końca. Tytuł oryginału to Looking for the King: An Inklings Novel. Dla mnie to mniej więcej "w mocy" to samo co "2001: Odyseja kosmiczna". I niestety co do "sporo" mam inne odczucia, Inklingowie są tam tylko ozdobnikiem, rozważania o których mówisz to tylko "przeklejki", wręcz zapychacze. Praktycznie w większości NIC nie wnoszą do treści.Równie dobrze te fragmenty mogłyby funkcjonawać jako osobna książka, podobnie jak cała opowieść u parze Amerykanów mogła by spokojnie przemknąć bez Inklingów w tle. Całość jest tak banalna i płytka, że jedyne co ją ratuję przed przemiałem to właśnie fragmenty o Inklingach, które zresztą możemy przeczytać w oryginale. Najbardziej widać to po wetkanym słynnym cytacie "“I am in fact, a hobbit in all but size" który pojawił się w "Listach". Każdym razie dla mnie tak książka to kioskowa szmira i wyrzucone pieniądze dla "tolkienowca/lewisowca", jedyny pożytek to spis literatury na końcu. |
|
2012-11-23 13:05:32
Rzeczywiście ktoś, kto czyta te książkę z chęci poznania głębiej tematu Inklingów może być rozczarowany. Jednakże zupełny laik może z niej nieco wynieść. Wielu czytelników nie wie nic o samym stowarzyszeniu i o przyjaźni Lewisa z Tolkienem, nie mówiąc o innych Inklingach. Nie można więc zupełnie tej książki potepiać. Po prostu nie wnosi ona nic nowego dla znawcy Tolkiena i jego dzieł i tych, którzy od dawna zgłębiają jego twórczość i biografię. Ja mam "focha" na opisy okładkowe, bo zarówno w tej, jak i nnych książkach jest sporo przekłamania i stąd potem rozczarowanie. |
|
2012-11-23 15:19:18
Ale ja jej wbrew pozorom nie oceniam z poziomu "tolkienowskiego". Z tego powodu ją kupiłem, to fakt. Ale mówię teraz jako po prostu o książce. Facet chciał zrobić tanim kosztem "Kod da Vinci" tyle, że mu nie wyszło. Takie coś to może napisać początkujący twórca. Tutaj parę chwytnych haseł wystarczyło, by ktoś to wydał. Fakt, można przy okazji usłyszeć o Inklingach i kto wie, może nawet się zainteresować (niezależnie od związku z Tolkienem jako takim). Dobra, żeby nie było, że totalnie zdyskredytowałem tę pozycję - może być w sprzyjających warunkach do poszukiwania czy to informacji historycznych, czy literackich a załączona bibliografia jest całkiem niezłym drogowskazem czego szukać dalej, niekoniecznie nawet stricte tolkienowsko. No i dobra, oddajmy honor autorowi, że jednak musiał się trochę napracować by to skleić, miałem w ręku już książkę, które ukazała się tylko dlatego, że dziewczyna miała dostatecznie bogatych rodziców. A że redaktor sobie wyrywał włosy i sama książka jest po prostu infantylna i słaba warsztatowo... Cóż... To już wolę, że ktoś uczciwie zapracował tyle, że nie zrobił coś co d... nie urywa i na ziemię nie rzuca. |
|
2012-11-23 16:05:20
Kochani, tylko skrótowo - mamy drobny problem techniczny, punkty wszystkim, którzy jeszcze ich nie otrzymali, uzupełnimy zaraz po weekendzie. W przyszłym tygodniu także postaramy się o nowe pozycje w biblioteczce. Pozdrawiamy. |
|
2012-11-23 16:07:18
Bardzo dziękuję za odpowiedz :) A co do samego zrozumienia to nie miałam "większego problemu", ale po prostu wolałam się upewnić :) Nie czytałam książki, o której mowa, ale miałam ją w rękach. Sądząc po samym tytule wydawała się całkiem w porządku. Nawet planowałam ją kupić, ale skoro mówicie, że nic ciekawego to na razie się wstrzymam. A zmieniając temat, to natknęłam się kiedyś w internecie na stronę "Bractwa Rivendell". Wie ktoś coś o tym? Bo z tego co tam wyczytałam to całkiem fajna inicjatywa, coś na kształt grupy wielbicieli Tolkienowskiego świata. Organizują spotkania, właśnie coś a'la spotkania Inklingów :) |
|
2012-11-23 22:43:07
To nie tak - ja tej książki nie wyrzucę na pewno, natomiast wg mnie jest doskonałym przykładem, jak NIE należy zarabiać na fanach Tolkiena czy Lewisa. Uważam, że jest nieuczciwa w stosunku do wielbicieli pisarzy i samej tematyce. Tobie może się akurat podobać, ogólnie wielu kobietom. Nie ma tam ani wulgaryzmów, ani seksu, w zasadzie można powiedzieć nie ma przemocy, jest trochę niedzisiejsza, staroświecka miłość, ciut tajemnicy, niestety tylko ciut i trochę takie wydumane na siłę. Ale akurat Tobie może przypaść do gustu. Myślę, że Faledor udzieli Ci bardziej obiektywnej rady, czy to czytać, czy nie. Ja jako starszy zgred i maruda niekoniecznie mam rację. Na stronie bractwa o którym mówisz, jest nawet recenzja, z tego co widzę, zasadniczo zgodna ze mną, że jest to pozycja zwyczajnie naiwna. http://www.bractwo-rivendell.pl/blog/2011/07/o-tych-co-szukali-krola/#more-1347 Co do samego bractwa - każdym ma swoją drogą. Z tego co widzę na stronie, jest to grupa działająca bardzo podobnie jak bractwa rycerskie (byłem w takiej kompanii i znam realia). Może Ci się to podobać, ludzie czasem lubią hierarchię, znaczki klubowe, zloty itp. Jest to fajne, czasem też to lubię. Szczególnie jak ktoś jest młody i ma jeszcze czas na przebieranki i beztroskę to jak najbardziej powinien to robić. Potem będzie tylko żałował, że miał szanse a nie spróbował. Od razu jednak uprzedzam, że często są to grupy, w których są równi i równiejsi, czasem hmmm nie każdemu pewne formy odpowiadają. Czasem też jest to za dużo cukru w cukrze i oderwanie od rzeczywistości, pisałem o tym ze trzy tygodnie temu. Tylko jedna rzecz. Błaga i na wszelkie świętości zaklinam - nie porównuj tej grupy (ani innych podobnych) do Inklingów! Inklingowie nie byli formalną organizacją, z hierarchią, znaczkami i wszystkimi niepotrzebnymi do szczęścia duperelami. Byli "klubem" angielskich gentlemanów, przyjaciół, wybitnych "mózgów". Nie tworzyli klubu miłośników czegoś tam. Nie oznaczało to jednocześnie, że było to grupa egzaltowanych intelektualistów, lepiących się od własnych myśli jak lep na muchy od miodu. Chce być jak Inklingowie? Stwórz grupę przyjaciół, spotykajcie się czy to w kawiarni, czy to w domu. Czytajcie swoje utwory, dyskutujcie o nich, dyskutujcie i literaturze, sztuce... I to będzie prawdziwe "inklingowanie". Fakt, że - bez urazy - wśród nastolatków trudno będzie Ci znaleźć w swoim kręgu osób do takiej zabawy. Rozmowa jest już trochę zapomnianą sztuką, tempo życia też inne. Dlatego mimo iż dzisiaj inaczej już patrzę właśnie na takie organizacje jak "Bractwo Rivendell" i mam do nich spory dystans (podobnie jak w interesowaniu się Tolkienem nie jest istotna tak naprawdę sama fascynacja Śródziemiem tylko tym, co autor chce nam przekazać), to jest to w zasadzie jedyny sposób na spotkanie ludzie o podobnych zainteresowaniach. No a jak nie chcesz się bawić w jakieś organizacje czy grupy nieformalne, to zacznij jeździć na konwenty. Serdecznie zapraszam do Poznania na Pyrkon. Przyjedź z grupą przyjaciół, niekoniecznie tolkienowców. Są dziesiątki wykładów i Śródziemiu, i science fiction, i historycznych, i naukowych, filmy, gry - dla każdego coś miłego. W tym roku np. był genialny wykład o języku walijskim i jego związku z elfickim (mają zbliżoną wymowę). |
|
2012-11-24 08:46:40
Tuż przed premierą, dziś rano (w nocy) na facebooku ukazał się nowy, 9 odcinek wideoblogu Petera Jacksona, tym razem poświęcony postprodukcji. Jak kto fejsowy to podaję linka, a jak nie to pewnie za chwilę będzie na YT. https://www.facebook.com/photo.php?v=10151345300446807 |
|
2012-11-24 13:10:54
Może sięgnę do tej książki, zastanowię się jeszcze i poczytam jakieś opinie :) A ja broń Boże nie chciałam porównywać tego Bractwa do Inklingów! Nie, nie, nie, ja tylko chciałam powiedzieć, że oni organizują takie spotkania, które mają na celu przypominać te inklingowe, a jak jest naprawdę to nie wiem :) Osobiście raczej nie planuję się tam zapisywać, chciałam tylko tak na przyszłość spytać, czy ktoś o tym słyszał. Na pewno fajnie by było spotkać się z przyjaciółmi i porozmawiać o literaturze, ale niestety raczej mało jest młodych osób w tych czasach, które by miały na to ochotę. A wiadomo, że na facebook'u, dajmy na to , to nie to samo... :) A na konwenty chętnie się kiedyś wybiorę, jak będę miała możliwość. Nie wiedziałam, że elficki z walijskim mają podobną wymowę. Właśnie za to bardzo cenię to forum, że można się tylu ciekawych rzeczy dowiedzieć :) |
|
2012-11-25 13:38:22
A może z racji wieku bliższe i łatwiejsze do wdrożenia od "inklingowania" będzie to, co zrobił i jego przyjaciele, gdy uczęszczał jeszcze do King Edward's School (miał 19 lat, więc ciut starszy). Założyli - choć raczejtrafniejsze byłoby określenie "stworzyli" grupę, Tea Club and Barrovian Society (w skrócie T.C.B.S). Takie naśladownictwo byłoby to o tyle bliskie nastolatkom, które (możesz się nie zgadzać, ale byłem to wiem :) ) lubią łamać zakazy, że nazwa wywodzi się od tego, że popijali herbatę w pobliskim Barrow's Store - czyli takim składzie herbaciano-kawowym (trudno mi to zakwalifikować do jakiejś dzisiejszej kategorii sklepów - tu artykuł o tym miejscu http://theironroom.wordpress.com/2011/12/19/barrows-stores-christmas-list/) ale i w szkolnej bibliotece, gdzie było to absolutnie zakazane. To były te ciekawe czasy, gdy nie było jeszcze for dyskusyjnych i Facebooka i można było wypić herbatkę (albo piwo...) i pogadać "na żywo". Dziś jest o tyle dziwnie, że nawet jak się człowiek spotka, to dyskutuje o tym co widział na fejsie :) W Polsce też mieliśmy zresztą tradycję zakładanie różnych "tajnych klubów" tyle, że w UK to była swego rodzaju przygoda, egzotyka, a u nas było to o tyle trudne, że najpierw mieliśmy na głowie zaborców a potem komunistów i wszelkie tajne związki było niemile widziane :) Myślę, że stworzenie jakieś fajne grupki znajomych wcale nie będzie jakieś trudne. Pamiętaj, że ludzie lubią takie rzeczy, wiec jak będzie was powiedzmy 3-4 osoby, wypracujecie swoje zwyczaje, potem na zasadzie "zaproszenia przez wtajemniczonego" wciągniecie następnych a potem to ludzie sami będą się starali dostać, bo zobaczą, że to "coś innego". Spróbuj. A jak jesteś fanką Tolkiena czy też ideałów Tolkiena, to np. znajdź jakąś fajną, małą księgarnię albo bibliotekę i zaproponuje akcję czytania "Hobbita" na głos dzieciom. |
|
2012-11-25 14:53:02
W sumie racja z tym łamaniem zakazów :) A taka grupka, to fajny pomysł, o ile znajdą się tacy, którzy chcieliby na takie coś chodzić. Bo obecnie, takie alternatywy szybko się nudzą... Ale może faktycznie, kiedyś spróbuję :) Dyskusja o tym co się widziało na fejsie - skąd ja to znam? :D To jest zawsze temat najciekawszy... :) A co do takiej akcji czytania dzieciom to raczej nie dla mnie. Szczególnie, że nie mogę się pochwalić nadmiarem czasu wolnego. Wystarczy mi, że muszę nieźle napracować się (ponadprogramowo oczywiście) na historii w szkole :) |
|
2012-11-25 16:56:11
No tak, powiem, że moje dzieciństwo było szczęśliwe, w stosunku do tego, co w tej chwili fundują swoim dzieciom niektórzy moi znajomi. Nie musiał chodzić od 1 miesiąca na basen i uczyć angielskiego w żłobku, po południu jeździć konno i chodzić na zajęcia "Koła młodych artystów niezależnych", nie musiałem robić "projektów" na historię, geografię i inne (tzn. musiałem, wtedy to się nazywało "zadanie domowe" i nikt wielkich teorii do tego nie dorabiał". Człowiek siedział cały dzień na dworze, "na siku" biegło się w pobliskie krzaki, bawiło się w "strzelano" albo jeździło na rowerze, Ci z pseudo-adhd strzelali z procy, reszta łupała w nogę. Jak ktoś się naoglądał Adama Słodowego to chodził do modelarni a jak chciał mieć dostęp do "lepszych" książek to pomaga pani w bibliotece. I zawsze miało się czas, mimo, że zdobycie informacji i opracowanie czegokolwiek było nieporównywalnie cięższe. Nie było wiki, nie było drukarek, skanerów, cyfraków. I było zarąbiście. Dziś muszę powiedzieć, że jeżeli na cokolwiek brakuje mi czasu, to są trzy możliwości: 1) taki zbieg niesprzyjających okoliczności, że no nie da rady, człowiek się nie rozdwoi, 2) złe gospodarowanie czasem 3) bezsensowne marnotrawienie go. Ogólnie - doceniając wszystko to co mamy teraz (bo nie uznaję tego za złe!), jesteśmy w śmiesznej sytuacji, gdy wtedy kiedy powinniśmy mieć już dużo czasu - czy po skończeniu szkoły - zaczyna nam go brakować, ponieważ bezsensownie go zmarnotrawiliśmy. Stąd moim zdaniem wzięła się moda na "singli" - poświęciliśmy tyle czasu na wirtualne znajomości, że nie starczyło go na żywych. I żeby było jasne, nie uznaję tego za zło, po prostu jak wszędzie potrzebny jest umiar i ważenie tego, co się robi. Sztuka dobrego wyboru. |
|
2012-11-25 20:05:30
Ja nie mówię, że jest tak totalnie źle. Sama nie mogę narzekać na swoje dzieciństwo ( tak, wiem dla Pana to teraz jestem dzieckiem :)). Wtedy faktycznie nie było facebook'a, ludzie woleli spotykać się na świeżym powietrzu, a nie marnowali go przed komputerem. Dobre czasy, bo jak spojrzę na to co się dzieje obecnie, to jestem troszeczkę załamana... A brak czasu obecnie wynika bynajmniej nie z tego, że nie potrafię nim gospodarować. Po prostu mam bardzo dużo nauki, a staram się to jakoś pogodzić z moimi pasjami. Bo choćbym nie wiem ile musiała zrobić, to i tak znajdę czas żeby się wybrać na mecz czy to siatkówki, czy ręcznej, czy nożnej :) Oczywiście doceniam to, że w tych czasach mam bardzo łatwy dostęp do różnych informacji. Ale czasem jednak to nie wystarcza i trzeba sięgnąć do tych dawnych sposobów. Na przykład pójść do archiwum, czy biblioteki. Trochę to czasu wolnego zabiera :) |
|
2012-11-25 20:41:03
No tak. Racja. Tak rzeczywiście sprawa wygląda z tym brakiem czasu. Kiedyś nie było Internetu, komputerów, były tylko 2 kanały TV i to bynajmniej nie emitujące programu całodobowego:-) W piłkę grałem na boisku różnopoziomowym, na środku którego znajdował się garaż. No i czas zawsze się miało... Osobiście uważam, że ten brak czasu, deklarowany dziś nawet przez dzieci, jest bardziej uwarunkowany kulturowo, niż ma faktycznie miejsce. To znaczy, rzeczywiście przybyło nam różnych zajęć i każdy z rodziców stara się zapewnić dziecku jak najlepszy start, ale... No właśnie. Czytałem nie tak dawno wypowiedź pisarza Andrzeja Stasiuka. Dzieciństwo i młodość spędził w Warszawie, teraz mieszka w Beskidzie Niskim. Jego córka chodziła do szkoły w Krzywej - kilkuosobowa klasa. Pewnie nie było angielskiego, basenu, zajęć dla artystów i innych rzeczy, ale na pytanie do Stasiuka czy nie czuje jakichś wyrzutów sumienia, że nie zapewnił córce odpowiedniego startu, stwierdził, że wręcz przeciwnie - umożliwił jej naukę bez większych stresów, w miejscu, które lubiła i z ludźmi, których lubiła. A tak naprawdę to jacy jesteśmy, co wiemy, to zależy od nas. Szkoła to jedno, życie coś innego. Każdy z nas do pewnych rzeczy musi dojść sam, albo przez całe życie do nich nie dochodzi... |
|
2012-11-25 23:59:38
Amira, ja mam córkę w Twoim wieku, takimi dziećmi to już nie jesteście :) A, żeby było jasne, jestem daleki od wychowu dzieci w stylu Amiszów, tzw. nowoczesny świat wymaga też często poświęcenia dodatkowego czasu. Coś dostajemy, coś nam zostaje zabrane. Ważne jest więc, by zachować jako tako równowagę. Jako komputerowiec uwielbiam programy "do pisania" czy "do rysowania", ale uważam, że równie ważna jak obsługa Worda czy Photoshopa jest np. kaligrafia i rysunek węglem. Są kraje, choćby takie jak Japonia, gdzie doskonale daje się połączyć dziedzictwo przeszłości z nowoczesnością. A`propos nowoczesności - właśnie się wkurzyłem, przegrałem aukcję na Allegro i nie wylicytowałem tym razem "poważnej" książki o Inklingach. Zagapiłem się i mnie ktoś przebił w ostatnich minutach. Owszem, można dostać ale już nie za atrakcyjną cenę... Wrrrr... |