Pytanie, dlaczego nas, Żydów, nikt nie lubi, nurtowało mnie jeszcze w getcie. Widziałem, że mamy inny los, giniemy w inny sposób i raz zapytałem Wdowińskiego, czy to prawda, że świat się cieszy, że nas zabijają. On powiedział, że w jakimś stopniu to prawda. Antysemityzm jest zjawiskiem naturalnym - tłumaczył mi - Ludzie są antysemitami nie dlatego, że byli źli, lecz że żadne państwo nie może pozwolić na to, by jego ważne ekonomiczne tereny zostały opanowane przez inną narodowość.
Dla ludzi getto to jak w kinie: ciągła, nieustająca groza. A to nie tak. Groza otaczała nas wciąż, ale normalne życie toczyło się obok. W getcie były flirty, miłostki, koncerty, teatr. Ludzie chodzili do restauracji. A za restauracją ktoś umierał z głodu. Normalność i nienormalność splatały się nieustająco.
Próbowałem oswajać się z samotnością. Samotność zresztą dokuczała nie tylko mnie, lecz wszystkim w obozie. Ludzie opowiadali o rodzinach, pokazywali sobie fotografie, płakali – tęsknota była uczuciem dominującym, silniejszym nawet i cięższym do zniesienia niż strach.
Nadzieja była, że może wojna się skończy przedtem, nim Niemcy zdążą zniszczyć getto. Wszyscy o tym marzyli.
I chociaż wokół była śmierć- bo od początku w getcie ludzie umierali z głodu- to jednak niebezpieczeństwa fizycznego się nie czuło. Jak dotąd nigdy.
Już od początku okupacji jasne było, że los Polaków i Żydów będzie różny.
Nie sądzę, żeby wówczas, jesienią 1939 roku, ktokolwiek w moim otoczeniu przewidywał całkowitą zagładę Żydów.
Książka: A jednak czasem miewam sny. Historia pewnej samotności