Spokój… prawdziwy spokój. Zbliżamy się do końca… nie ma potrzeby iść dalej. A to oznacza spokój.
Znów wybuchła dzikim śmiechem. Armstrong szybko podszedł do niej. Podniósł rękę i uderzył ją w policzek. Zakrztusiła się, z trudem łapiąc, oddech, wreszcie przełknęła ślinę. Stała chwilę bez ruchu, potem odezwała się:
- Dziękuję... już mi lepiej.
Ulgę?
— Tak. Oczywiście pani jest jeszcze bardzo młoda i… nie pragnie pani ulgi. Ale z czasem to przychodzi! Dociera się do punktu, kiedy wiadomo, że wszystko skończone… że dłużej nie trzeba dźwigać ciężaru. Pani również odczuje to pewnego dnia.