Ma wrażenie, że ktoś stopniowo przycisza deszcz uderzający w daszek, jakby z każdą chwilą stawał się coraz cichszy, aż wokół zapada cisza, słychać tylko jej i jego oddechy, a te się łączą, krzyżują, podczas gdy mokre od deszczu usta ślizgają się w pocałunku, który jest dla nich tym, czym padający deszcz dla ziemi.
Po prostu mam pecha. I jestem cholernie płodna.