W końcu nie wytrzymuję:
- Jak śmiesz odzywać się do mnie w ten sposób przy innych!
Lepiej, mówi, że moja kulawa matematyka nigdy więcej nie przysparzała mu problemów. Nie jestem niezastąpiona, powiada, zwłaszcza jeśli zacznę jojczyć. Wtedy podnoszę głos. Mówię, że nikt inny nie zniósłby jego rozdętego ego, że wolę siedzieć w chlewie niż z nim w jednym samochodzie...
Po chwili wrzeszczy:
- Wedle życzenia! Droga wolna!! - zjeżdża na pobocze, przechyla się przeze mnie, żeby otworzyć drzwiczki, i drze się: - Idź, idź!
Myślę tylko: "Bodajbyś sczezł".