Zainteresowanie drugim człowiekiem zaczyna się od modlitwy biskupa, od jego rozmowy z Chrystusem, który mu powierza "swoich". Modlitwa przygotowuje nas do spotkań z drugimi. Są to spotkania, w których dzięki duchowemu otwarciu możemy się wzajemnie poznawać i rozumieć także wtedy, gdy czasu jest niewiele.
Pośród wielu „prześmiesznych” komentarzy moich pacjentek trafił się jeden zaskakująco przenikliwy. „Zabawna rzecz. Nigdy nie myślimy o tym, że lekarz też może zachorować” - stwierdziła pewna kobieta. Dobrze powiedziane. Myślę, że jest to część szerszego zjawiska: w oczach pacjentów nie jesteśmy ludźmi. To właśnie dlatego pacjenci od razu składają na nas skargi, kiedy popełnimy błąd lub puszczą nam nerwy. To dlatego chcą odgryźć nam głowę, kiedy o godzinie siódmej wieczorem w końcu wywołujemy ich nazwisko w przepełnionej poradni. Nie myślą wtedy o tym, że my też mamy domy, w których wolelibyśmy teraz przebywać. Pacjenci nie potrafią też zaakceptować tego, że ich lekarz może być omylny. To druga strona tego samego medalu. Odmawiają nam prawa do błędu. Nie myślą o medycynie jak o zbiorze pewnej wiedzy, którą praktycznie każda osoba na świecie może sobie przyswoić. Nie mieści im się w głowach, że ich kuzyn mający wiecznie otwarte usta też mógłby zostać lekarzem.
"-Taki z ciebie chojrak? - warknął tatuś.
- Raczej realista - poprawił go Rearcher.
- Masz ochotę to sprawdzić?
- Stanąłbym przed dylematem etycznym. Widok powalonego ojca mógłby wywołać u syna trwały uraz. Podobnie jak widok powalonego syna mógłby wywołać trwały uraz u ojca. Bo nie potrafił obronić potomka. Paskudne uczucie. Tylko tak myślę, bo nie mam dzieci. Ale mogę to sobie wyobrazić."