Wiersze fascynowały go, ale robiły mu krzywdę. Zabierały spokój, męczyły. Czasami przychodziło mu do głowy, że wolałby nigdy nie zainteresować się haiku, nie wiedzieć tego wszystkiego, nie znać tych myśli i słów.
– Wiesz, czasami zazdroszczę mężczyznom. Tyle ich otacza piękna i mogą z niego korzystać, napawać się nim. No zobacz, choćby tutaj: słońce na chodniku, wspaniałe stare drzewa, obłędny zapach chleba z piekarni i dwie takie świetne dupy jak my.
I tak naprawdę to moje czekanie zaczyna się już wcześniej, bo kto wie, jak to jest z tymi listonoszami, czasami przyniosą za późno, a czasami za wcześnie, Poczta Polska jest jak te małe kropeczki w fizyce kwantowej, co to podobno za nic nie da się przewidzieć, co zrobią, więc może być tak, że kartka jednak dojdzie i że dojdzie na przykład już dziś.
… jak ci w dzieciństwie ktoś powie z uśmiechem, że masz pucołowatą buzię, to potem już do końca życia, jak patrzysz w lustro, zastanawiasz się, czy to widać.
Nie mogę się doczekać, bo w kieszeni mam sto pięćdziesiąt złotych, moje miesięczne kieszonkowe na Niepotrzebne Przyjemności, które tata wydziela mi z renty, a jak wiadomo, niepotrzebne przyjemności są ze wszystkich przyjemności najwspanialsze.
Moja siostra ma w głowie specjalny przełącznik, który służy do tego, żeby usunąć ze świata wszystkie rzeczy oprócz jednej, tej, którą sobie wybierze.
Kiedy wniósł mnie na górę, kiedy usiadł na ziemi w mokrej koszulce i głośno się śmiał, a Łucja robiła mi zdjęcie, wiedziałam na pewno, że już wszystko będzie dobrze.
Specjalnie mówię źle, tata to wymyślił – porażenie to jest bardzo brzydkie słowo, okropne, takie słowo na zawsze, a poroże to przecież coś pięknego.
Gdyby organizowano zawody w baniu się, mój tata dostawałby złote medale.
Trochę zaczęli się kolegować. Oczywiście nikomu by się nie przyznał, bo kolegowanie się z dziewczyną było bardziej obciachowe, niż na przykład zakładanie kalesonów, ale skoro już grabił u niej liście, to mógł przecież z nią też porozmawiać. Albo poganiać kota. Albo pograć w badmintona. Albo pojechać z nią do fabryki fortepianów, gdzie pracował jej tata i gdzie ona miała swój tajny skład z zabawkami.
Ano Józef. Nie miał tatuaży, brody, kolorowych spodni, roweru retro ani okularów w drucianych oprawkach. Nie nosił dekoltów do pępka, nie miał ulubionego dziewiętnastowiecznego pisarza, nie pisał bloga i nie był influencerem. Nie palił papierosów, nie miał garmina, tolerował gluten i wiele innych rzeczy też. Był raczej dobrze zbudowany, choć raczej raczej niż raczej dobrze, zdarzało się, że trenował wspinaczkę, zdarzało się, że nie. Jadł dużo czekolady i golił głowę maszynką.
Czasami podczas podróży ogarniało ją zdziwienie, że tak bardzo potrafi skupić się na drobnym wycinku świata, ignorując całą olbrzymią resztę. Szef, chamski komentarz na Fejsie, krzywe spojrzenie sąsiadki. Nieporozumienie z koleżanką i korek na Marszałkowskiej.
Czuł, że to chyba już za późno, że sobie nie poradzi. Że nie zdoła przeprosić jej za te wszystkie momenty, kiedy stchórzył...
Im jestem starszy, tym więcej rzeczy mnie stresuje.
Zazwyczaj oglądał swoje życie właśnie tak, zza jakiejś firanki.
Wiersze fascynowały go, ale robiły mu krzywdę. Zabierały spokój, męczyły. Czasami przychodziło mu do głowy, że wolałby nigdy nie zainteresować się haiku, nie wiedzieć tego wszystkiego, nie znać tych myśli i słów.
Książka: Nikt nie idzie