Harmonia złodziejaszka Zielińskiego, ten instrument, w którym musiała pokutować jakaś dusza zaczarowana i nieszczęśliwa, wywabiała ludzi z walących się domków, z gównianek na Cygańskich Budach, spraszała na jedną chwilkę zapomnienia, tęczą kolorową tłukła się w opłotkach, wyczarowywała nutkę szczęścia nieprawdopodobnego, bolesnego jakiegoś w tej szarzyźnie. (…)
Była w tych mrocznych śpiewkach i rozpacz, i ból, czasem pragnienie czegoś lepszego, i dziesięciogroszowa tęsknota za karuzelą na Młocinach – dla młodszych, i pragnienie, żeby w końcu życie przestało być karuzelą – dla starszych.
Bardzo rzadko mamy okazję poznawać debiuty po śmierci autora. Rzadko losy znanych, kultowych już, bohaterów możemy prześledzić dokładniej. Jeszcze rzadziej dostajemy od niego prawdziwy prezent zza grobu, perełkę literatury (prawie dobrze oszlifowaną) i… manifest komunistyczny w jednym. Ale jednak cuda się zdarzają i z czeluści archiwum Wydawnictwa Iskry pewien młody człowiek (niech będzie, że piękny dwudziestoletni) wydobył Wilka, pierwszą powieść Marka Hłaski.
Rysiek Lewandowski, chłopak z Marymontu, nie jest czytelnikom Hłaski obcy. Bo oto bohater Sonaty marymonckiej, a właściwie także Bazy Sokołowskiej, wraca na karty powieści. Tym razem w realia Warszawy dwudziestolecia międzywojennego. Marymoncki głód, brud i niedola - oto prawdziwi opiekunowie młodziutkiego Ryśka, który szuka swojego miejsca w życiu, tęsknie patrząc w stronę białych domów Żoliborza. Fatalna sytuacja materialna rodziny oraz śmierć przyjaciela wyprowadzają go na manowce, gdzieś w szczelinę między prawem a bezprawiem i między nieuczciwością a honorem. Nieprzyjazny świat, w którym człowiek człowiekowi wilkiem, a przestępstwo ratunkiem, Rysiek na swój nieudolny, kilkunastoletni sposób próbuje przekształcić w lepsze miejsce. Czy mu się uda? A jeśli tak, to jakim kosztem?
Wilk jest pełną soczystego języka powieścią łotrzykowską, której przekaz zmienia się mniej więcej w połowie, kiedy bohater angażuje się w ruch komunistyczny (sorry, taki mieliśmy w literaturze lat pięćdziesiątych klimat). Początkowa fascynacja lepszym życiem i szukaniem możliwości ustępuje lekkiej (no, powiedzmy) agitacji politycznej, ale nie traci wiele z uroku pierwszej części. Warszawa jawi się jako “mapa pamięci”, wedle słów autora opracowania, Radosława Młynarczyka. Ale miasto jest też, jako bohater, symbolem upadku moralnego, siedliskiem zgnilizny, zarzewiem konfliktu, przyczyną kontrastów i modelowym przykładem społecznej nierówności.
Jest w tym wszystkim tęsknota za dobrem rodem z westernów, smutek, który czasem ściska za gardło i zabiera i tak urywany oddech, potem jest konsternacja ideologiczna - no, bo jakże to tak. A na końcu jeszcze żal. Żal, że to już koniec, a więcej nie będzie. Że nie znajdzie się już żadna szuflada z nową-starą powieścią Hłaski.
Maszynopis "Palcie ryż każdego dnia" pisarz zabrał ze sobą w ostatnią podróż – z Los Angeles do Wiesbaden przez izraelski plan filmowy. Złożył w...
Zbiór niepublikowanych listów i „starego” Pamiętnika Marka Hłaski jest tomem niezwykłym z dwóch powodów...