Jeśli potraktować życie jak książkę, w każdym znajdzie się miejsce na wiele rozdziałów. Niektóre początki i końce łatwo przewidzieć. Wiadomo: pierwszy dzień w szkole to zupełnie co innego niż bójki w przedszkolu o klocki, żywot punktualnego pracownika korporacji nijak ma się do szalonej, studenckiej rzeczywistości, a ślub i wspólny kredyt na mieszkanie brzmią nieco poważniej niż luźny związek w wynajmowanej kawalerce. Są też końce, które zaskakują i początki, których się w planach nie miało. Nagła utrata pracy, niespodziewana ciąża czy małżonek z kamienną miną wręczający pozew rozwodowy - że o bardziej ekstremalnych zrządzeniach losu nie wspomnę - cóż, w takiej chwili ziemia drży pod stopami, pewność siebie gdzieś znika, a na horyzoncie coraz wyraźniej rysuje się nowe wyzwanie. I trzeba mu sprostać.
Najpierw rozwód z mężem, a następnie rozstanie z narzeczonym, hrabią najczystszej krwi Maximilianem von T., katastrofa za katastrofą. To właśnie finał wiedeńskiego, idyllicznego rozdziału życia Magdaleny Kalińskiej-Blum, atrakcyjnej architekt wnętrz, maniakalnej miłośniczki drogiego obuwia, nieco zakręconej, odrobinę szalonej i z pewnością odważnej. W końcu niełatwo z dnia na dzień spakować swoje życie do kilkunastu pudeł, wziąć za rękę synka i ruszyć w nieznane - nawet, jeśli owo nieznane to piękna, skąpana w słońcu Majorka. Zadanie jest trudne już w fazie pakowania. Same buty zapełniłyby dużo więcej kartonów, niż Magda ma na upchnięcie całego dobytku. Moje buty. Moje skarby. Najdroższe. Najcenniejsze. Zbierane, kolekcjonowane, wypastowane, na cedrowych prawidłach, we flanelowych woreczkach i oryginalnych pudełkach. Na każdym polaroid z zawartością, opis i rocznik. Jak najlepsze wina.
Śmiejecie się? A teraz wyobraźcie sobie własną przeprowadzkę i moment, w którym musicie podjąć decyzję o pozostawieniu swoich cennych zbiorów książek, które od tego momentu spoczywać będą w niewielkiej piwnicy, oddalonej o dwa tysiące kilometrów.
Przeprowadzka nie zmniejszy manii Magdy, która wciąż będzie wzdychała do botków Jimmy'ego Cho i szpilek od Manolo Blahnika, ale pojawią się w jej życiu zdecydowanie ważniejsze kwestie od problemów z odciskami po niewygodnych, acz szalenie eleganckich i drogich butach. Trzeba urządzić z trudem znaleziony dom, zadbać o życie uczuciowe, które na rajskiej wyspie wcale nie będzie ociekać słodyczą, a przede wszystkim pomyśleć o utrzymaniu siebie i syna. Zablokowana karta płatnicza i marne perspektywy na zatrudnienie działają jak zimny prysznic. Ale od czego są przyjaciele?
Jest pomysł, jest entuzjazm - jakoś to będzie. Magda nie jest sama, a to najważniejsze. Ma przy sobie ekscentrycznego geja i niezwykle seksowną Czeszkę, a także kilka innych barwnych postaci. I tak ziarnko do ziarnka...
To powiedzenie należy potraktować dosłownie, bo bohaterka swój ratunek widzi w makowym imperium. Wszystko będzie jednak jak najbardziej legalne. Magda nie jest na tyle zdesperowana, by handlować opium, ale musi zrzucić eleganckie szpilki, na bok odłożyć ambicje architekta i w płaskich klapkach, z zakasanymi rękawami upiec swój słynny makowy tort, zachwycić zleceniodawcę, a zarobionymi pieniędzmi załatać dziurę w budżecie.
Brzmi jak zakręcona komedia w idyllicznej scenerii? Taka właśnie jest powieść Rok na Majorce Anny Klary Majewskiej - ciepła, zabawna, pełna nietuzinkowych postaci. Dzieje się w niej sporo, bo bohaterka nie należy do osób cichych i zamkniętych w sobie, a i towarzystwo ma oryginalne. Nie zabraknie gorących romansów, komicznych wpadek, dziwnych zbiegów okoliczności i zwariowanych przygód.
Początkowo można pomyśleć: raz jeszcze skrzywdzona przez życie i mężczyznę kobieta musi leczyć złamane serce i skołatane nerwy gdzieś daleko od cywilizacji, zaczynając wszystko od nowa, sporo przechodząc nim dojdzie do wniosku, że sama doskonale może sobie poradzić, a prawdziwa miłość jest jeszcze przed nią. Zwykle taka bohaterka rzuca życie w dużym mieście, z radością zaszywa się na końcu świata (czasami zwanym Toskanią, innym razem Mazurami), odnajdując szczęście w uprawie ogródka i niespiesznym celebrowaniu odzyskanej wolności. Za pierwszym razem taka historia ciekawi, za trzecim - nieco nudzi, za szóstym nawet nie chce się czytać do końca.
Rok na Majorce jest zupełnie inny. Skrzy sie humorem, bawi kolejnymi scenami, a bohaterowie od razu zapadają w pamięć. Historia tylko na pozór wpisuje się w wyeksploatowany schemat. Co prawda w wielu momentach nikogo nie zaskoczy, a jednak jest tak barwna i dowcipna, że szybko przestajemy w niej widzieć przeciętne babskie czytadło, zaśmiewając się z przygód bohaterki i jej przyjaciół. W rzeczywistości Majorki słońce świeci mocniej, kolory są bardziej intensywne, a temperamenty - ogniste. Choć problemem Magdy jest brak dochodów, nie zabraknie w powieści fajerwerków wielkiego świata. Gdy w Toskanii bohaterki zajadały się pomidorami prosto z krzaków, a nad polskim jeziorem królowały ryby dostarczane przez lokalnych rybaków, na Majorce pani architekt delektuje się turbotem na risotto z ośmiornicy odważnie udekorowanym kogucimi grzebieniami, gdy jej koleżanki-emigrantki zmieniały piórka i zlewały się z otoczeniem, ona w przyciasnej sukience i niebotycznych szpilkach przecierała sobie drogę do sukcesu.
Anna Klara Majewska przede wszystkim ujmuje swoim poczuciem humoru, lekkim stylem, nietuzinkowymi porównaniami często o erotycznym zabarwieniu (głos drżał mi jak wibrator dla słonia, Ivanka wystroiła się na otwarcie jak stróż w Boże Ciało, a może raczej jak burdelmama na przyjazd autobusu Arabów), postaciami pełnymi życia. Rok w Majorce to świetny lek na wieczorne zmęczenie, który rozgania burzowe chmury i przenosząc na hiszpańską wyspę pozwala zapomnieć o codzienności. To wspaniała lektura nie tylko na lato, świetna odskocznia od trudnych tematów, mrocznych historii i kontrowersyjnych kwestii.
Sprawdzam ceny dla ciebie ...