Ziemowit jesienny cz.6 i 7
- Trucizna. - Obwieścił sucho. - Została otruta. Niestety, aktualnie nie jestem w stanie oznajmić przez co dokładnie, aczkolwiek środek szkodliwy znajdował się w jedzeniu- lekarz wziął spokojny wdech.
Elza poczuła się jakby całe powietrze uciekło w płuca rozmówcy. Musiała usiąść i zamknąć oczy. Została otruta, otruta, otruta. Słowa krążyły wokół jej głowy lecz nie umiały do niej wejść- nic nie rozumiała. Groźna cisza zahuczała w pomieszczeniu. Ból w klatce piersiowej uderzył z pełną mocą obwieszczając: przybyłem, znowu!
Czarne, długie suknie stykały się z zszarzałą trawą, twarze bez wyrazu przykryte były czarnym czepcem. Wszyscy mieli głowę lekko zniżoną, a ręce złożone do modlitwy. Ksiądz czytał Pismo Święte. Trumna była zamknięta, gotowa do pogrzebania. Doris po policzku spłynęła jedna, niewidoczna łza. Elza siedziała po raz kolejny w pokoju córki. Nie poszła na pogrzeb. Nie była w stanie. Ona wciąż tutaj jest, w tym pokoju. Z domu nie wychodziła od dłuższego czasu, nadal czuję jej zapach. Wieść o tym, iż Rachel została otruta rozniosła się po całym mieście; ludzie byli w szoku. Matka starannie składała sukienkę córki, tę w której widziała ją ostatni raz. Biała z rozkloszowaniem na dole, ozdobiona bufiastymi rękawami i skromnymi kieszonkami z przodu. Łzy niepohamowanie spływały po policzkach Elzy, jej dłonie delikatnie muskały ubranie. Nagle coś cicho zaszeleściło, jej palce pokierowały się w stronę jednej z kieszonek. Lewa kieszeń, tak… była leworęczna. Znajdował się w niej malutki papierek z napisem „Zimowitki”; po cukierkach- domyśliła się. Spojrzała na niego uważnie, na wewnętrznej stronie widniał ledwo zauważalny napis: dobranoc…
Ranek, zapach kurzu rozniósł się na dworze, zimne podmuchy powietrza rozwiewały suknie kobiet. Elza rozmawiająca z Stefanie, przed teatrem… oraz Rachel cicho recytując wierszyk, stojąc, wpatrywała się w twarz pani Bieler. I nagłe rozkojarzenie. Dymitr Fiodorow i jego uszczypliwy uśmiech. Dziewczynka biegająca radośnie po uliczkach i jej chwilowe zniknięcie. Rozmowa bardzo nietypowa. Bursztynowe spojrzenie walczące z czarnymi węgielkami. Ciemny płaszcz! Rachel i jej uśmiech! Wyczucie niebezpieczeństwa. Zakończenie rozmowy, walka- przegrana. Córka żująca coś, przestraszona… Przełknięcie.
Granitowy dym pojawił się przed oczami Elzy, gdy zakończyła wspominać dzisiejszy poranek. Ten cukierek! To śmiertelna słodycz od zabójcy w ciemnym płaszczu!
Całe jej ciało drżało, suknia była mokra od potu, w powietrzu unosił się zapach brudu. Stała, nogi odmawiały posłuszeństwa, nie umiała usiąść. Okno było szeroko otwarte, Eol tańczył ze zszarzałą już firaną. Chciała krzyczeć lecz słowa zatrzymywały się przy zdartym gardle.
- Ułoży się, wszystko będzie dobrze. - Anzelm stał obok Elzy trzymając ją za ramię - Po prostu…- Elza wyrwała się z jego uścisku, szybkim krokiem przeszła przez cały pokój. - Elzo! - Zatrzymała się, plecy szczypały ją od wzroku męża. - Uspokój się w końcu! Nie cofniesz czasu…
Winny! Wiem, że jesteś winny! Nigdy jej nie kochałeś! Elza stała, z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk.
Wciąż ta sama suknia martwo zwisała na ciele kobiety. Pochylała się nad stołem, patrząc prosto w oczy gosposi. Kręciło jej się w głowie, lecz skupiała się jedynie na rozmówczyni. Złość gotowała się w Elzie w błyskawicznym tempie, nie umiała tego pohamować. W jej głowie przelatywały okropne oszczerstwa i obelgi. Musiała się wyładować, musiała znać prawdę.