Ziemowit jesienny cz.6 i 7
- Co jej dolałaś?!- Krzyki zmierzały niczym strzały ku Zuzannie.
- Nic, naprawdę… Przepraszam. - Młoda dziewczyna siedziała na krześle z fartuchem przewieszonym przez szyję i wpatrywała się z przerażeniem na Elzę.
Zdenerwowana i rozchwiana Elza podniosła prawą dłoń i wymierzyła siarczysty policzek gosposi.. Nagle poczuła przypływ ciepła, dłoń zaczęła ją mocno swędzić. Nie zastanawiała się nad tym, co robi, jej rozum nie współgrał z ciałem. W środku jedynie słyszała szum i mocne rwanie w klatce piersiowej. Zuzanna opadła na ziemię i skuliła się bojaźliwie. Płakała i cicho odmawiała Zdrowaś Mario.
- Przepraszam, przepraszam, pani zlituj się! - Pomocnica domowa uklękła i wzniosła ręce ku kobiecie.
Ty ladacznico! Jak mogłaś jej to zrobić?!
TIK TAK, TIK TAK, TIK TAK… Jedynie zegar przerywał głuchą ciszę. Elza wraz z matką siedziały w pokoju Rachel i wsłuchiwały się w tykanie czasomierza. Doris w czarnej sukni z opuszczoną głową, a jej córka ze spojrzeniem skierowanym w jej stronę. Czekając na wyjaśnienia wiatr za oknem gonił liście, a dzieci wesoło się bawiły. Kobiety plotkowały w herbaciarniach, panowie zaś kulturalnie spożywali alkohol. Ludzie śmiali się i przytulali. Elza promieniowała szarością przeplataną z czerwienią i czernią. A matka winna odpowiedzi na wcześniej zadane pytania, siedziała i wpatrywała się w stare dłonie oparte o kolana.
Gdybyś nie była moją matką, odpłaciłabym ci się tym samym, kochana.