Zawsze w końcu robi się chłodno
- Kiedyś to on nosił mnie na rękach. Pamiętam, jak kupiłam sobie ten żakardowy sweterek… Tańczyliśmy w deszczu. Śpiewaliśmy i skakali po kałużach. Jak dzieci. Sweterka nie doprałam. Praktycznie był do wyrzucenia. Było cudownie!
Przyglądam się jej uważnie. Opowiada z takim zapałem. Koloryzuje? Koloryzuje świadomie? A może faktycznie tak to zapamiętała… Trudo powiedzieć. Tlenione loki okalają jej tłustą twarz. Trudno mi sobie wyobrazić żeby kiedyś była ładna. Tylko dłonie ma małe i zgrabne. Gdyby nie te plastikowe pierścionki…
- I co zamierzasz? – pytam cicho.
- Co zamierzam. Co zamierzam! Co ja mogę zamierzać. Chcę, żeby było jak dawniej.
Czyli jak? Żeby znów „nosił ją na rękach” jak przed ślubem? Czy może chce poświęcać połowę popołudnia na robienie zakupów, gotowanie, tycie, sprzątanie, podjadanie, pranie, przybieranie na wadze? Jestem okropna.
- Jak myślisz, dlaczego… tak się stało?
Patrzy na mnie przez chwilę jakby nie rozumiała co do niej mówię. W końcu wybucha.
- Bo wszyscy oni są tacy. Mój ojciec też taki był. Nie raz mamusia płakała na niego. Ale też umiała się z nim obchodzić. Twardo i krótko. Tak! A ja? Ja byłam za dobra. Zwyczajnie za dobra. Zawsze uprane, ugotowanie. Wszystko zawsze na czas.
Wstaje, podchodzi do okna obejmując się ramionami jak gdyby było jej zimno. Przez chwilę trwa tak w zamyśleniu. Zza otwartego okna dochodzi gwar ulicy. Godziny szczytu. Chyba ostatnie już ciepłe dni. Tylko te okropne pajęcze nitki psują wszystko.
- Dam mu jeszcze jedną szansę – mówi nagle. – A jeśli jej nie wykorzysta, to znaczy, że jest skończonym draniem i że na mnie nie zasługuje. I wtedy wcale nie będę po nim płakać.
- Dasz mu szansę, czyli co? Co konkretnie zrobisz? – czuję, że dostaję gęsiej skórki. Dlaczego w ogóle z nią rozmawiam?
- Zapomnę. Będę udawała, że nic się nie stało. Będzie jak dawniej. Po prostu.
No tak. Kolejny wspaniały pomysł. Ciekawa jestem, czy faktycznie nie będzie potem płakać… Właściwie, to jest mi jej nawet żal. Jej i jego. Tylko siebie nie jest mi żal. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek było mi siebie żal. Dziwne…
***
- Nic z tego nie będzie.
Zabrzmiało trochę sztucznie, ale mam nadzieję, że dostatecznie stanowczo.
- Bo? – pyta i uśmiecha się po swojemu.
- Zmieniłam zdanie.
- Bo? – podchodzi do mnie. Obejmuje mnie. Czule. Jak gdyby…
Odsuwam się. Tylko odrobinę. A jednak. Bezpieczna odległość.
- Bo mam do tego prawo – odpowiadam. Czuję lekkie zdenerwowanie. Nic więcej. Dziwne.
- Kochanie… - znów podchodzi. Ja znów odsuwam się krok do tyłu. Może to jakaś zabawa? Może. W każdym razie i tak się już skończyła. Dotknęłam plecami barierki mostu. Nie pójdę dalej.
Jest ciepło. Od strony zalewu wieje lekki wietrzyk. Ptaszyska świergolą i uganiają się za muchami i innym latającym robactwem. Mogłoby być tak sielankowo…
- Posłuchaj mnie uważnie. Zmieniłam zdanie. Mam to powtórzyć jeszcze raz? Nic z tego nie będzie. Mogło być , ok. Zgadzam się. Przynajmniej tak to wyglądało – cholera zaczynam się plątać. To pewnie przez te okropne pajęcze nitki, które co chwila przelatują obok… - Ale to koniec!
- Jaki koniec, skoro nawet nie dotarliśmy do początku.