Zdejmij okulary
Zdejmij okulary
Mijając kolejne budynki podtrzymywałem ręką spadające z nosa okulary, mój łącznik z rzeczywistością. Czarne, w grubej plastikowej oprawie, ich szkła były moim zwierciadłem. Widziałem grymasy na twarzach, tłuszczyk delikatnie odłożony pod brodą, jeśli dobrze się przyjrzałem, mogłem nawet zobaczyć białą maź wychodzącą z niedoskonałości na twarzy chłopca ubranego w skórzaną kurtkę. Mijając kolejne osoby podtrzymywałem ręką spadające z nosa okulary.
Siedziałem na fotelu, w cieple mieszkania trzymając w rękach kupioną kilka godzin temu serwetkę. Palcami wędrowałem po jej wzorach czytając zawartą historię. Ta okazała się wyjątkowo przygnębiająca. Rzuciłem serwetkę na dywan, leżała teraz obok dwudziestu czterech innych serwetek kupionych kilka godzin temu.
- Zawiodłyście mnie. Żadna z was nie zasługuje na moje towarzystwo -wyznałem gorzką prawdę. Dzień później oddałem serwetki upierdliwej sąsiadce.
Lubiłem wchodzić do drugiej sfery, tej do której wchodzi się, gdy zdejmie się okulary. Widziałem wtedy nowe kształty, moja świadomość unosiła się ponad człowieczeństwo. Ciało nie należało do mnie, było inną rzeczą, patrzyłem na nie z lotu ptaka, patrzyłem na moje imię i nazwisko. Mój umysł miał swoją nazwę, nazywałem się po cichu "superpilotem", sterowałem dwoma rękami, dwoma nogami, mogłem zrobić tak, by trzepnął tą kobietę w głowę, by położył się i leżał. Ciało było moim narzędziem zbrodni. Mogłem wejść w nie w każdej chwili. Wtedy, już oczami, patrzyłem na kolory osobowości, mieszałem je tak, jak miesza się budyń w garnku, ulica była szarością, samochody kolorowymi strzałami wystrzelonymi z łuku starego Indianina, osoby stały się barwami zła i dobra. Obijałem się w pejzażu całego świata, nie wiedziałem gdzie stawiam stopę, cześć mojej materializacji. Huk w mojej głowie był nieznośny.
- Ślepy jesteś, palancie? - karcił mnie granatowy kształt o dziecięcym głosie.