Z historii młodego wichrzyciela
onu i kultury gwarzyła sobie w najlepsze, a część wykłócała się z gnomami, którzy najwidoczniej postanowili nie oddawać ot, swoich dotychczasowych miejsc. Kiedy karczmarka rozniosła po przybyłych piwo, ci się uspokoili, ale w miarę, jak puste kufle na stole się mnożyły, podniecenie w głosach rosło a dziewczyny, które przesiadywały w pobliżu kominka, cicho plotkując, nie pozostały obojętne ich spojrzeniom. Oto i zaraz trzech z umięśnionych junaków zakręciło się koło nich.
- Aliści, żeśmy już szmat czasu z takimi dzieweczkami nie pozabawiali - zawołali po czym zaczęli je zapraszać do siebie, do stołu. Kiedy te zaś odmawiały, poczęli je zaciągać i rwać do siebie siłą. Gospodyni zawołała na to ochroniarza spod drzwi, rozmawiającego dotychczas z pozbawionymi miejsc elfami. On odszedł do chłopów i istotnie – oddzielił równie skutecznie, co brutalnie kilku od niewinnych białogłów. Jednak pozostawieni szpiczastouszy, rozczarowani tutejszym brakiem szacunku dla ich rasy postanowili upomnieć się o swoje radykalniejszymi środkami. Świsnęło, i na stole, przed swawolną kompanią utkwiły cztery strzały, rozbijając po pijanych twarzach szkło. Uczynił się hałas i tumult. Nerwowe szuranie krzesłami. Nad głowami zalśniła stal, a podniecone pomruki zamieniły się we wściekłe ryki i groźby.
- Spokój! - ryknęli jednocześnie gospodyni i ochroniarz – ten chwycił jednego z rzezimieszków za barki, lecz został odepchnięty i wylądował na stole. Jeden z elfów padł moment później na podłodze. Rozpoczęła się brutalna bijatyka. Nad głowami przelatywały stołki, rozpryskiwało się szkło i dzwoniło od uderzeń szabli. Kiedy jeden z większych bandziorów zaryczał przeciągle i osunął się na ziemię, jego wspólnicy wrzasnęli jeszcze głośniej. Dwóch ludzi i gnom wyleciało oknami. Pod sufitem zajaśniał płomień łuczywa.
- Spalić budę! - krzyknął ktoś i rzucił palącą się pochodnię w rumowisko rozbitych butelek. Za moment kilka innych przemknęło w stronę zaplecza. Gospodyni przeklęła zdjęta grozą. Schwycił ją młodzieniec - pomocnik przy barze, i odciągnął do tylnego wyjścia. Karczma stanęła w płomieniach.
- Brać Panny i chodu! - zawołał rudobrody, starszy mężczyzna i rzucił się po dostrzeżoną w rogu, leżącą dotąd półprzytomną, a teraz sparaliżowaną nagłym infernem, bladą, wiotką elfkę o złotych włosach, rozlanych na blacie przed nią. Złapał ją w żelazne objęcia, przełożył przez ramię i zaczął przedzierać się ku wyjściu.
- A ochroniarz!? - dopytywał się karczmarz, gotując się już do drogi
- Pobity! - odparł młody.
- A wiele ofiar?!
- Z tego com widział, to kilku elfów i gnomów. Ze dwóch ludzi ze swoimi pannami. I jedna, spita na umór elfka złotowłosa…cożem ją zapamiętał, bo rzadko te wysokiego rodu do nas zachodzą…
- Leć po garnizon! - ryknął oberżysta i skoczył ku drzwiom. Obok niego jednak przemknął jak szatański cień niebieskooki człowiek, który dotąd zapijał się przy barze. Schwycił gospodarza za koszulę.
- Mów Waść, gdzie ta karczma! - ryknął i zdawało się, że rozerwie go na strzępy, jeśli ten mu zaraz nie odpowie. Policzki mu czerwieniały, oczy płonęły, a kaptur zsunął się na plecy, ukazując zmierzwione, poszarpane, białe włosy.
- Przy trakcie, niedaleko Jeziora Księżycow...- ledwie wymówił pół zdania, mężczyzna zniknął w ciemnościach nocy. Po chwili dało się słyszeć już tylko stukot końskich kopyt, niknący w głuszy, jakby go wichura niosła.
Kiedy dotarli, budynek wciąż się palił, lecz już przypominał bardziej rumowisko, niż karczmę. Dach zawalił się do środka, a z okien, po osmolonych ścianach, unosiły się języki ognia. Po okolicy biegały wystraszone konie, walały się skrawki szmat, sakiewek, strzał i broni siecznej. Pobliska stajnia była opustoszała. Im