Wprowadzenie, spis treści, część pierwsza
- Wybacz Panie grzesznikowi głupotę jego.
- A jeśli, jako mówisz, daremne nasze zabiegi o Niebios komnaty, znaczy się nie ma człek na wieczność ducha, to gdy jako psa zakopią cię do ziemi, to – ścierwo - o rozczarowaniu tym i tak nie dowiesz sie, bo przecie kości twoje nic nie będą mogły wiedzieć.
- A no, cośmy użyli, to nasze, teraz niech młodzi martwią się, co dalej. A my zapalmy.
- Człek stary i głupi, truje się jakby świństwa w powietrzu było mało.
- Dla nas już za późno zmądrzeć, takeśmy już struci, że nic już nie da, że nie popalisz.
- Taa. A może to już ostatni…
- Tyle tylko, że to drożyzna, ale co tam. Kto biednemu zabroni?
- Taa…
- Wypijmy.
- Za głupiego mądrość!
- Za łajdaka cnotę!
- Władzy na pohybel!
- Zdrowie!
- Taki ptaszek. Śpiewa, a nie wie, że to śpiewanie. Zwierzyna nic o świecie nie wie i ma święty spokój.
- A człowiek rozum ma chyba jeno na udrękę. Bo tyle wie, że nic nie wie. I wstyd mu przed sobą. Gdyby gadzina znała, co wstyd, to i od robactwa by się człowiek nawstydził, że najgorsze bydle ze wszystkiego zwierza. Bo cóż mędrszy od stworzenia?
- Tyle wie, że jak głodny to trzeba zjeść, a jak śpiący, to sam ślep mruży się, a i zesrać się i zeszczać żadna filozofia, samo poleci, gdy mus i jedynie wstydzić się zostaje.
- Świat z natury poukładany, prosty, a człek ze swym rozumowaniem tej prostoty okrężną drogą dochodzi.
- A jak zapędzi się to na skuśkę by wracał.
- Sam se w szkodę idzie jak się uparł, żeby rozum mieć do cudowania a nie do rozumowania.
- Zwierzyna sama w szkodę nie idzie se, ale z dowcipu nie pośmieje się, po kłóceniu nie pogodzi się, ze szczęścia nie popłacze się.
- Tako stanęło na tym, że nas dowcip uszlachetnia.
- I sumienie, a to już Boskie sprawy są.
- Ach ten człek, sam siebie pojąć ni może, dobrze choć, że modlić może sie, do Bozi westchnąć, poradzić sie, pożalić, gdy w dumaniu swym zgłupieje.
- Dobrze, że nom Bozia dziesięcioro przykazań dał. Bo jak się już ludziska swoich nawymyślają, pogłupieją, sparzą sie, przelękną, nawet jak wzbogacą sie, to ze sumienia czy ze strachu i tak przed śmiercią do Boskich praw wracają .
- A jakby wszystkie po Bożemu żyły, z rzadka tylko Prawa odstępując, nie złośliwie, dla hecy, a z lenistwa, co by żywot poczciwie urozmaicić…
- Taa. Pojeść, popić, pokurzyć, a kobitę oporządzić.
- Nie nam, dziadygom baby oporządzać. A i nasze już podeschłe.
- Ale jak ci strawę twoja uwarzy toby za dwóch pożarł, a choć za młodymi patrzeć miło, to jak wspomnisz swoją starą…
- Taa. Cóż z tego, że dziś prawie goło chodzą, myślą, że ich babki nie wiedziały, po co mają…
- Szkoda mowy.
- Słoneczko nam się trochę osunęło. Może by co zjadł…
- Nocka mgłę se ścieli już na sen zawczasu wokół stawu, trzeba by i nam też pierzyn z łóżek powyciągać…
- O, tam chyba moja pod nas idzie, a i twoja już pod płotem.
- Pilnują nas te baby jakbyśmy mieli jeszcze młodość, żeby w świat lecieć za przygodą.
- Pora na nas.
- Ano, trzeba się zbierać.
I szli wąwozem k’domostwom swym, promienieli jak Janieli w mgle powoli znikając, jakoby niebios próg przestępowali. Zmierzchało, a cichła z wolna rozmowa.
I – Dolina Pizzy
1 (Nie do końca miękkie lądowanie na niebieskiej planecie)
Otwieram okno i staję na parapecie... Podejrzewam, że domyśliliście się już nieoczekiwanego zakończenia. Nie będę was trzymał w niepewności. Zresztą, co tu ukrywać? Pęknięty obojczyk i powierzchnia gipsu współmierna do głupoty. Nie wiem tylko, czego więcej zjadłem - wstydu czy strachu? Więc wychylam się, a na rynnie wróbel. Nie dość, że po prostu jest, to jeszcze wchodzi ze mną w gadkę. Tak. I przechwala się, jakie to wróble są mądre, ile to miał wróblic w zeszłym okresie godowym. Mało tego. Wręcz odgraża się, że nie tylko ludzkość doskonali nowoczesne technologie, że wróble też zdobyły kosmos i to dużo wcześniej. Przeraziła mnie słuszność argumentów zaczynających się od tego, że wróble wcześniej niż ludzie umiały latać. Zdradził mi nawet, że Bóg zatrudnia je do transportu dusz ludzkich do nieba, do czyśćca noszą je gołębie i czasem orły, które mają większy udźwig. Więc wróble, jak twierdzi, zdążyły zawładnąć planetą, której ludzie jeszcze długo nie odkryją. Szkoda, bo tam by zobaczyli, co to znaczy, jak to się mówi po waszemu, w ptasim słowniku nie ma takiego słowa, już wiem, piekło. Ale nie martw się, Człowieku, mówi, chyba będziemy musieli wprowadzić i u nas to słowo albo przeprosić Was, Ludzi i wrócić na tą całą Ziemię. Tu gałązki i rynny wygodne, koty bardziej leniwe, żywność zdrowsza, a i ludzie mili. A tam... Od jakiegoś czasu nie da się wytrzymać. Nic nam było do tego, że mają te swoje głupie tradycje, przytwierdzanie dziwnych masek do twarzy specjalnymi gałęziami, przekłuwanie ciał niewidzialnymi igłami niesłychanej długości, robienie po kryjomu, czegoś innego niż się mówi i tym podobne. Stali się niemalże obiektem naszych badań. Jak oni to robią, że marnują tyle nasienia, że samice znoszą tylko po jednym jaju i aż do wyklucia dźwigają je na brzuchu, a i tak mają za dużo młodych? Bo część muszą zabijać, ale to dlatego, że nie umieją gospodarować żywnością. Ptasi móżdżek, a taki przemądrzały. Nasze stosunki, mówi dalej, były neutralne, nawet dobre, póki ci ciemniejsi, którzy się ciągle odchudzają nie zjedli jednego z naszych, innym razem kilku z nas zginęło na tych ich kolczastych ogrodzeniach, wreszcie te ich wynalazki zaczęły tak brudzić powietrze, że skrzydła mamy czarne jak kruki. I po co im te maszyny do robienia dziur w ziemi i podpalania powietrza? Już tylu zginęło podczas tej zabawy. Raz zaświecili niebo tak, że znikają do dziś, a wróblom od tamtej pory odpadają skrzydła, gdy za długo latają. I nie ma mowy o raju, do którego by można zabierać te dziwne stworzenia, gdy stają się niewidzialne. Żałujemy, że wzgardziliśmy Ziemią. Teraz od nowa musimy rywalizować o stare miejsce w przestworzach, które pod naszą nieobecność przywłaszczyły sobie inne ptaki. Najgorsze, że wśród nas pojawili się zdrajcy, którzy ujawnili metody kosmitów, a te błyskawicznie zmonopolizowały najwredniejsze z ptaszysk i śmieją się teraz, na nasze protesty odpowiadając bezczelnie „ku-ku, ku-ku”. Wyobrażacie sobie? Ale historia. Podejrzewam, że wszystko, co powiedział to były wierutne kłamstwa, chociaż prawdopodobieństwo prawdy jest dokładnie takie samo i wynosi pięćdziesiąt procent, plus-minus jeden procent marginesu dla niedopowiedzeń, biorąc pod uwagę, że nie mam zielonego pojęcia, o czym mówił, bo nie znam przecież języka wróbli. Jednak pożegnalny gest tej opierzonej bestii był tyleż uniwersalny, co chamski. Nie wiem, czy i jaką odgrywał rolę w ptasiej kulturze ten proces fizjologiczny, który, pojmowany w zaistniałych okolicznościach po ludzku, był obrazą, może nieświadomą, ale zawsze bolesną w swej głębokiej symbolice. I ja zapragnąłem przemówić do wróbelka ponad barierą językową, uświadamiając mu gołymi rękami, że ludzie nie są gorsi od ptactwa ani innych zwierząt, i że wcale mu nie zazdroszczę, że może sobie odlecieć, gdzie i kiedy chce. Cała tragedia polegała na tym, że ptasie fekalia uczyniły prowincjonalny parapet mityczną krawędzią, na której stanęło życie biedronki piszącej swą historię wśród głupio-zielonej dżungli trawnika, trzydzieści dwa cale poniżej poziomu okna.