Wiosna (Malarz 8)
Kolejne dni to była gonitwa – telefony, załatwianie spraw związanych z sanatorium, faxy i maile odnośnie wernisażu, wizyty w szpitalu i klinice, umawianie rehabilitacji dla ojca, przekładanie i przeglądanie swoich prac zostawionych w domu, zakup farb i płócien. Jeden obraz znalazł, drugi – stwierdził, że wykończy ładnie i będzie świetny. Trzeci musiał namalować. Problem jednak był w tym, że nie potrafił malować na zamówienie. Malował wtedy, kiedy w jego głowie pojawiały się jakieś uczucia, emocje, kolory i palce same ciągnęły go do pędzla. Teraz myślał o ojcu, małej Lenie, Pawle i jego samotności, o swojej samotności. Dokonywało się w nim swoiste przewartościowanie życia. Nie miał głowy do malowania. O spotkaniu z Joanną myślał z resztą też niewiele. W ostatniej chwili przypomniał sobie o nim, aby w ogóle doszło do skutku. Dojechał na miejsce pięć minut po czasie, wpadł do lokalu zerkając na zegarek i odetchnął w związku z tym, że jej nie było. Siedząc przy stoliku i czekając nie był pewien czy przyjdzie, ale nie przejmował się tym szczególnie. Gdyby nawet nie przyszła to nie byłby powód do rozpaczy. Zamówił sobie kawę i zaczął przeglądać menu. Przyszła. Ubrana w dżinsy i jasną, prostą kurtkę. Bez zbytniego starania o wygląd. Bez biżuterii i widocznego makijażu. Podobała mu się ta naturalność. Co dalej? Powitanie. Jakieś krótkie komunikaty odnośnie tego co kto zamawia, jakieś pytania odnośnie wystawy w Madrycie. Nie chciał o tym mówić, więc temat urwał zapewniając, że on wykłada płytki w mieszkaniach i nie życzy sobie być posądzany o takie herezje jak malarstwo. Jakieś takie krótkie wymiany informacji na temat pogody, sztuki, kulturalnych wydarzeń w mieście, na temat jej pracy.
- Ty mieszkasz tutaj w Lublinie? – spytał
- Nie. Jestem tutaj tylko na stażu. Sześć miesięcy. Potem zobaczymy.
- Więc wynajmujesz gdzieś mieszkanie?
- Właściwie nie muszę. Moja ciocia tutaj mieszka i mnie na ten okres przygarnęła.
- Miła ciocia. Na jakiej ulicy mieszka? Jak się nazywa? Może ją znam.
- Nieważne. Póki co jeszcze nie wiem czy będę chciała się z tobą jeszcze spotkać.
- Nie będziesz chciała?
- Jeszcze nie wiem. Może zmieńmy temat. Może w ogóle chodźmy na spacer zamiast tu siedzieć. Piękna pogoda się zrobiła. Trzeba z tego korzystać.
- Słuszna uwaga. No to chodźmy. – Kryspin zapłacił rachunek i poszli. Niby rozmawiał, niby zerkał na nią, od czasu do czasu zażartował, powiedział komplement, ale mimo to raz po raz myślami odpływał daleko. Przespacerowali przez stare miasto, Kryspin dziwił się zmianom, które zaszły w czasie jego nieobecności. Poszli do parku podglądać drobne żyjątka w okresie godów. Miły spacer, wymiana zdań, uśmiechnięta atmosfera. Rozstawali się po zmroku. Chciał ją odprowadzić do domu, ale nie zgodziła się. Pożegnał ją zatem podaniem ręki i podziękowaniem za spacer. Nie próbował obejmować, ani całować ust. Zwyczajnie:
- Dzięki za miły spacer. To cześć.– już się zbierał do odejścia, ale zawrócił - Tylko jeszcze. To chcesz się ze mną jeszcze umówić, czy nie?
- No nie wiem. Jakoś nie usłyszałam propozycji.
- No to jak ty nie wiesz to ja też nie wiem. Tak myślałem, że może wybralibyśmy się na rowery w twój najbliższy wolny dzień. Kiedy masz wolne?
- W sobotę po szesnastej?
- Super. Gdzie?
- Tutaj?
Umówili się. Kryspin miał mnóstwo rzeczy teraz na głowie. Kursował między szpitalami, uśmiechał się do siebie widząc jak siostrzenica nabiera sił, jej ojciec coraz bardziej angażuje się w opiekę nad nią, wciąż załatwiał jakieś sprawy przez telefon i Internet, szukał odpowiednich płócien i farb do namalowania kolejnych obrazów. Po godzinach spędzonych w szpitalach z prawdziwą rozkoszą udał się na przejażdżkę w miłym towarzystwie. Wiatr we włosach, pęd, świergot ptaków, kwitnące drzewa, młodziutkie trawy i liście tryskające radosną zielenią. Wiosna. Tego właśnie było mu trzeba. Po tym spacerze obejmując swą towarzyszkę wzrokiem miał ochotę ją rozebrać i poczuć ciepło jej ciała. Tym bardziej jednak cofnął się i chowając ręce do kieszeni, zerkając na nią raz po raz i zbierając się na śmiałość zawiadomił.
- Chciałbym cię namalować.
- Już mnie rysowałeś – zaśmiała się.
- Ale to był tylko rysunek. Chciałbym cię naprawdę namalować. Całą. – spojrzał na nią spod brwi, próbując odgadnąć czy zrozumiała o co mu chodzi.
- Całą? To znaczy akt?
- No – potaknął przybierając minę zawstydzonego przedszkolaka – Potraktuję twoje ciało profesjonalnie, z pełnym szacunkiem. Choćby to było nie wiem jak trudne, jak się postaram to dam radę. Zgódź się. Proszę – spojrzał błagalnie i złożył dłonie w modlitewnym geście.
- Wiesz co? – zaśmiała się, po czym wzruszyła ramionami. – Właściwie, dlaczego nie? Tylko najpierw musisz mi pokazać inne swoje akty. Muszę wiedzieć czego się spodziewać. – zawiadomiła
- Oczywiście – uśmiechnął się on – To kiedy masz następny wolny dzień?.
- W następną sobotę.