Walizka Mamusi
knęła moja Rodzicielka kochana.
- Ja wam mówię, że to robota tego łobuza Pawła. – Powiedziała Babcia, mając na myśli mojego kuzyna. – On wcale do Hameryki nie pojechał, jak mówił, tylko się zaszył tutaj i w mafii pracuje.
- W naszej pabianickiej mafii? – Jemioła, prawie zawsze zgadzający się ze swoim chlebodawcą we wszystkich sprawach, tym razem wyglądał na nie do końca przekonanego.
- No pewnie, przecież zawsze lubił nasze miasto, to i pracuje tutaj. – Odparła Babcia.
- Ech, ty i twoje teorie. – Mruknęła Mamusia. – Wszystko jedno czyj on jest, na pewno nie jest mój i go nie chce.
- Racja, za ładny to on nigdy nie był, ja też bym go nie chciał. – Kiwnąłem głową, potakująco. – A w ogóle, to zamknijcie walizkę, bo on na mnie patrzy tak, z wyrzutem.
Mamusia spełniła moją prośbę, po czym na nowo rozpoczęliśmy naradę.
- Jak możemy się pozbyć ciała. – Spytał Jemioła konspiracyjnym szeptem.
- Spalić, pociąć na kawałki i wrzucić do lodówki, dać na pożarcie psu… - Piotruś zaczął wymieniać pomysły.
- Oszalałeś? Burka chcesz tym karmić? – Powiedziała Babcia ze zgrozą w głosie. – Jeszcze się zatruje, biedaczysko.
- Wiem, mam pomysł! – Krzyknęła nagle Mamusia tryumfalnie. – Utopimy ciało!
- No, no, Mamusia jak widzę wprawy w nowym hobby nabiera. Już nawet pomysły, co robić, z trupami zaczynają się rodzić.
- Tylko gdzie go utopimy? Rzeczka jest, ale płytka, że pół tyłka by mu wystawało. – Powiedziała Babcia.
- Jest jeszcze jeziorko. – Przypomniałem.
- Ale wodę w niego spuszczają na zimę. Nie nadaje się. – Stwierdziła Mamusia.
- Do zimy już dawno go zeżrą ryby i nie będzie sprawy. A tak, to jak spuszczą wodę, to może nawet Mamusia walizkę odzyska.
- Jak to: odzyskam walizkę? Przecież, mamy utopić pana Prezydenta, a nie moją walizkę.
- A gdzie go Mamusia włoży? – Piotruś stanął po mojej stronie. - Nie mamy, w co go wepchnąć, a tam już siedzi i pewnie jest mu dobrze. Obciąży się tylko kamieniami, żeby nie wypłynął i można go tam zostawić. Ryby będą miały, co jeść i na wiosnę będzie, co łowić. Same plusy.
Stanęło na tym, że wrzucimy pana Prezydenta do jeziorka i będzie spokój. Jemioła ruszył po samochód, a ja z braciszkiem poszedłem pozbierać kamieni, bo Mamusia chyba nie pomyślała o tym, co zrobić z trupem, po tym, jak już wróci z Tajwanu i nie zebrała ich wcześniej.
Poszliśmy do parku z plecakami i zaczęliśmy ładować wszystko, co udało nam się odnaleźć. Robiło się już ciemno, a „akcję” zaplanowaliśmy na noc. Było jeszcze sporo czasu.
Nagle, gdy zbierałem z ziemi dość duży kamyr, który miałem zamiar wsadzić w nogi pana Prezydenta, żeby ładnie poszedł na dno, usłyszałem na głową czyjś władczy głos:
- A co wy tu robicie chłopcy?
Spojrzałem w górę i ze zgrozą zobaczyłem nad sobą faceta ubranego w niebieski kolor. Albo wariat, albo policjant. Szczerze mówiąc, wolałbym to pierwsze. Przez chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Zbieramy kamienie, panie władzo. – Odparł rezolutnie Piotruś. On nigdy nie tracił głowy.
- A na co wam te kamienie? – Zdziwił się policjant.
- Nie powinienem mówić, ale ponieważ jest pan policjantem, a policji trzeba zawsze odpowiadać na pytania, bo jak mówi Jemioła, wezmą mnie do paki, a skoro już muszę powiedzieć, to muszę powiedzieć prawdę, bo mamusia mówi, że nie wolno kłamać, to powiem. – Wywalił z siebie z prędkością karabinu maszynowego. Zanim zdążyłem zareagować i go powstrzymać, stwierdził z dziecinną radością: - Zbieramy kamienie, bo Mamusia przywiozła z Tajwanu trupa pana Prezydenta i teraz musimy go wrzucić do jeziorka, bo nie może stać tak u nas na środku dużego pokoju, a warszawiakom go nie oddamy, bo ich nie lubię.
Stróż prawa spojrzał na niego z szeroko otwartymi ustami, po czym odszedł powoli, zastanawi