Walizka Mamusi
ając się nad dziwnymi drogami, którymi biegnie świat.
- Nie wiem, czemu, ale mi chyba nie uwierzył. – Powiedział zaskoczony Piotruś
Trzy godziny później, oprawiony w kamienie, jak obrazek w ramkę, pan Prezydent, dalej zamieszkujący walizkę Mamusi, był wynoszony z mojego domu. Pociłem się ja, Piotruś, Jemioła, oraz oczywiście Mamusia. Babcia stała obok i pilnowała czy nikt nie idzie.
Z trudem dotarliśmy na dół, przed blok gdzie stał zaparkowany samochód Jemioły.
- Przecież to maluch, ty łomie! – Jęknęła Babcia, gdy zobaczyła, co przyprowadził jej nowy ukochany. – Miałeś przyjechać polonezem.
- Ale… tam było mało paliwa i mogło mi nie starczyć. – Tłumaczył się Pasożyt.
- Mogłeś zatankować, przecież po drodze jest z pięć stacji! Czemu tego nie zrobiłeś? – Spytała podejrzliwie Mamusia, chociaż mi i mojemu braciszkowi odpowiedź była już znana. Jemioły rzadko, kiedy umieją tankować, a jeszcze rzadziej mają na to fundusze.
- Tak czy inaczej, musimy zawieść pana Prezydenta nad jeziorko. Otwieraj bagażnik Jemioła. – Rozkazała moja Rodzicielka.
- Jaki bagażnik, przecież to jest maluch, on czegoś takiego nie posiada. Tylko ma mały schowek z przodu. – Wyjaśnił Piotruś.
- Otwieraj mówię! – Zawyła rozpaczliwie Mamusia.
Jemioła podniósł maskę i naszym oczom ukazał się złożony ze starych ubrań, czegoś pobrudzonego smarem, oraz dziesiątek innych rzeczy, chlew nie z tej ziemi.
- Czy naprawdę chcemy tu wsadzić pana Prezydenta? – Spytałem niepewnie.
Mamusia kiwnęła głową. Rzeczy, które nastąpiły później najlepiej opisze monolog mojej drogiej rodzicielki:
- Szybko, bo ktoś zobaczy. Cymbały wy jedne i ty Jemioła ładuj walizkę do środka. Jak to maska się nie zamyka? Mocniej nią uderz. Jeszcze raz. Daj, sama to zrobię, bo ty nie umiesz. Ech, tragiczne te maski w tych maluchach, ledwo mocniej nimi uderzysz i od razu się odgniatają. Piotruś i ty cymbale spróbujcie usiąść i docisnąć. Jemioła pomóż im. Cholera nie zamyka się. Dawajcie go do środka, na tylne siedzenie i jedziemy!
Gdy dotarliśmy na miejsce, musieliśmy jeszcze wyciągnąć pana Prezydenta z tyłu samochodu, ukraść rower wodny, wsadzić do niego ciężkie jak zaraza pudło z głową naszego państwa i popłynąć na środek jeziora. Co jak co, ale zawsze mogę się później pochwalić, że nie dość, że jechałem z Prezydentem na tylnym siedzeniu malucha prowadzonego przez Jemiołę, to jeszcze zrobiłem mu wycieczkę krajoznawczą na rowerze wodnym.
Co z tego, że niewiele widział, jak nastrój naszej żeglugi tak mu się udzielił, że wkrótce zapragnął sam popływać.
Po powrocie rozeszliśmy się jakby nigdy nic, a Mamusia, rozpaczając po utracie walizki, którą miała następnym razem zobaczyć dopiero w listopadzie, zajęła się robieniem kolacji. Muszę przyznać, że był to bardzo pracowity wieczór.
Następnego dnia wstałem i, ponieważ był to poniedziałek, zacząłem się szykować do wyjścia do szkoły. Już miałem wybiec, gdy ktoś zadzwonił do drzwi.
- Co za czort? – Spytałem sam siebie zmęczonym, zaspanym głosem i poszedłem otworzyć.
Na klatce schodowej stała walizka, prawie tych samych gabarytów, co wielkie pudło mojej Rodzicielki. Na nim leżała koperta zaadresowana do Mamusi. Otworzyłem ją, ponieważ Mamusia na pewno by się nie pogniewała i zacząłem czytać.
Droga Ciociu!
Wobec tego, jak znakomicie sobie poradziłaś z pozbyciem się tego niecodziennego bagażu, który dostarczyłem pod twój dom wczoraj, razem z odnalezioną walizką, postanowiłem dać ci również brata bliźniaka pana Prezydenta. Jeśli nie masz, w czym go utopić, to możesz pożyczyć moją walizkę, ale proszę oddaj mi ją w listopadzie, jak spuszczą wodę ze stawu.
Pozdrów ode mnie Chłopców i Jemiołę.
Paweł.
Opowiadanie dedykuję mojej Mamusi, żeby się częściej uśmiechała.
Pabianice 25-26 01 2009