"Veronica" [tytuł roboczy] Epizod 2
- Vera? – zaspana Gośka przetarła oczy ze zdziwienia – Co ty tu robisz?
- Dostał się na staż… - rzuciłam i rozpłakałam się na dobre.
- Wchodź – przyjaciółka objęła mnie ramieniem i wprowadziła do środka.
Gośka i Jacek mieszkali sami. Oboje pochodzili z małego miasteczka oddalonego o ponad pięćdziesiąt kilometrów. Matka za nic nie chciała się zgodzić na internat czy stancję i takim oto sposobem bliźniacze rodzeństwo zamieszkało w niewielkim mieszkanku w samym centrum miasta.
Wolność i swoboda – odkąd ich znałam zawsze im tego zazdrościłam. Od przyjazdu do Polski mama pilnowała mnie praktycznie przez cały czas. Nie, żeby stała nade mną z zegarkiem i patelnią, gdy wracałam późno do domu. Taki luz miałam. Ale zazdrościłam im własnego mieszkania i odpowiadania za siebie.
- Jaki staż? Mała, o co chodzi? – skuliłam się na kanapie i wtuliłam twarz w poduszkę – Mów w tej chwili.
Gdy zapaliła małą lampkę na stoliku obok kanapy i zobaczyłam ją w rozciągniętej piżamie i roztrzepanych włosach dotarło do mnie, jak późno musi być. Spojrzałam na zegarek – druga trzydzieści sześć.
- Pójdę już. Nie powinnam tu w ogóle przychodzić o tej porze – zerwałam się na równe nogi, ale Gośka chwyciła mnie za rękę i na siłę znów posadziła na tyłku.
- Przestań się unosić honorem, bo i tak cię nie wypuszczę. Mów, co się dzieje. Co za staż?
- W Londynie…
- Co tu się dzieje? – w drzwiach stanął równie zaspany co przed chwilą siostra Jacek – Co ty tu robisz?
Zapytał zauważając mnie.
- Marek dostał się na jakiś staż…
- Aaaa… Ten o który tak go męczyłaś pół roku temu?
Cholera! Wszyscy musieli to pamiętać?! Znów wtuliłam się w aksamitną poduszkę.
- A no faktycznie… Było coś takiego… No, ale nie ważne. Mów, co się dziej teraz!
- Oddzwonili do niego. Dostał się. Wyjeżdża na co najmniej pół roku… Cholera! – wybuchałam – Miesiąc temu nie zrobiłoby to na mnie najmniejszego wrażenia! Wręcz przeciwnie. Zachwyciłabym się takim obrotem sprawy! A teraz? Po co mu się zebrało na te całe amory…
- Chodź tu – oboje przytulili mnie mocno – Jeśli to było wam pisane, przetrwa, jeśli nie, nie masz czego żałować.
- Skąd w tobie takie psychologiczne gadki, co? – zapytałam. Uspokoiłam się już trochę i przestałam płakać. Po mojej rozpaczy pozostał już tylko rozmazany makijaż i mokra poduszka.
- Startuję na psychologię – Jacek wyszczerzył się.
- CO?! – wrzasnęłyśmy jednocześnie.
- Zamknąć się tam na górze! – najwyraźniej wyrwany ze snu sąsiad z dołu zaczął rytmicznie stukać miotłą w sufit i wyrzucać pod naszym adresem masę nieprzyzwoitych sów.
- Sam się zamknij! Jak ty robisz imprezy po nocach, to ja na policję nie dzwonię! – Jacek włączył się do jednostronnej do niedawna wymiany zdań, a my tylko parsknęłyśmy śmiechem.
- Kiedy wyjeżdża?
- Pojutrze – spojrzałam na zegarek – W sumie to jutro wieczorem.
- Więc teraz idziemy spać. Z samego rana trzeba się wziąć za przyjęcie pożegnalne.
- Dzięki – przytuliłam ją – Jesteś kochana.
- Ej no weź się już przymknij, co?! – Jacek stał na balkonie i darł się tak, że pewnie pół miasta go słyszało – Wiesz, która godzina?
- On też – roześmiałyśmy się.
- Wszystko już przygotowane? – biegałam jak szalona po całym klubie. Chciałam, żeby wszystko było idealnie. Żeby przez cały ten czas, gdy Marek będzie daleko, miał we wspomnieniach ten wieczór.
- Tak, kochana – Jacek chwycił mnie za ramiona i przytrzymał, żebym nie mogła już nigdzie pobiec – Uspokój się. Wszystko będzie idealnie. Idź teraz po Marka. My się wszystkim zajmiemy, jasne?