"Szelest Motyla"
Rozdział 1
„Sądzę, że dla swej ucieczki (…) wykorzystał odlot wędrownych ptaków.”
Była to kolejna, nieudana rozmowa w sprawie pracy. Od wielu lat, nic nie układało się po mojej myśli. Cholera! Znowu to samo. Przed oczami pojawił się obraz sprzed paru chwil:
- Jakie ma Pan doświadczenie w pracy pedagogicznej? – Oczy pani dyrektor spoglądały na mnie ciekawie zza oprawek eleganckich okularów.
- Niestety, żadnego – przyznałem, zgodnie z prawdą. Od ukończenia studiów, nie udało mi się znaleźć pracy zgodnej z wykształceniem. – Pani dyrektor przeniosła wzrok ze mnie na dokumenty leżące tuż przed nią na biurku. Rozgarnęła je niedbałym gestem, zaszeleściła kartkami i przez chwilę studiowała w skupieniu ich zawartość. W końcu z niedowierzaniem uniosła starannie wyskubane brwi, co nadało jej twarzy wyraz kosmicznego zdziwienia.
- Ale to już dziesięć lat! Skończył Pan studia dziesięć lat temu – powtórzyła i spojrzała na mnie z wyraźną naganą i niesmakiem. Pod ciężarem jej karcącego wzroku poczułem się jak uczeń w przedwojennej szkole, który nie odrobił pracy domowej i nie ma na to żadnego, racjonalnego usprawiedliwienia.
- No cóż – próbowałem się bronić – sytuacja na rynku pracy nie jest łatwa…-
- Proszę Pana, to są wymówki – przerwała mi, energicznym ruchem zdejmując okulary. Gdyby Pan n a p r a w d ę c h c i a ł p r a c o w a ć – trzy ostatnie słowa powtórzyła wyraźnie i z naciskiem – znalazłby Pan sposób na kryzys. Mnie też nie było łatwo, ale jak Pan widzi – wyprostowała się dumnie na krześle – nie ma rzeczy niemożliwych. Trzeba tylko chcieć. Moja babcia mawiała : „ U złej baletnicy …- Dźwięk telefonu zagłuszył ostatnie słowa. – Tak, słucham? Aaaa, to ty, Marysiu – przestała zwracać na mnie uwagę. – Tak, będę na pewno. Oczywiście, to nie może czekać. – Głos w słuchawce z uporem o czymś komunikował. Niegrzecznie wyjść, niegrzecznie się odezwać, ale chyba nic tu po mnie. Wstałem. Pani dyrektor przesłoniła dłonią słuchawkę. Nie miała zamiaru mnie zatrzymywać.
- Bardzo przepraszam. To pilny telefon. Odezwiemy się do Pana, po rozpatrzeniu wszystkich podań. Do widzenia.
Wyszedłem. W sekretariacie tłoczyły się już kolejne osoby: Dwie dziewczyny i chłopak na oko świeżo po studiach. W naszej powiatowej mieścinie, oferta pracy dla historyka w szkole podstawowej to coś na miarę Cudu nad Wisłą. Zatrzymałem się i zapaliłem papierosa. Właściwie nie palę, ale rzecz wymagała zastanowienia. Który to już raz zostałem zeszmacony w progach placówki oświatowej? W jednym miała kobieta rację: Dziesięć lat i wystarczy. Do stu razy sztuka i na tym koniec. Cholera. Mam dość! Nigdy więcej żebrania o pracę panie magistrze od siedmiu boleści. Nawet Jadzia nie namówi mnie więcej na kolejne, pewne upokorzenie! Na samą myśl o minie, jaką zrobi, gdy po raz kolejny wrócę z niczym, zrobiło mi się nieswojo. Pomimo skończonej trzydziestki, wciąż czułem się przydeptany jej matczynym pantoflem. Wiedziałem, że gorycz porażki zniesie gorzej ode mnie, chociaż za nic się do tego nie przyzna. Zdusiłem ze złością papierosa, czując nieodpartą chęć ucieczki w nieznane. Po krótkim namyśle zrezygnowałem. „ Co się odwlecze, to nie uciecze” – zabrzmiało mi w uszach jedno z jej ulubionych porzekadeł. Znała ich tysiące i pasją wygłaszała, przy każdej nadarzającej się okazji. Podszedłem pod blok i z rezygnacją spojrzałem w okno na czwartym piętrze. Nie dostrzegłem mamuśki, co kazało mi przypuszczać, że wypatrzyła mnie już dawno i pobiegła warować przy drzwiach. Nie myliłem się. Nie zdążyłem nawet podejść do drzwi, gdy wypadła na klatkę, niczym japońskie kamikadze…