Urlich von Jungingen
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wyszedł pełen samozadowolenia. Na korytarzu z głośników nadal sączył się miły dla ucha cichy jazz. W którą stronę? A tak – do toalety. Rozejrzał się w prawo, potem w lewo szukając na drzwiach trójkącika, sikającego chłopca, ewentualnie napisu toilet. Przeszedł się korytarzem w jedną stronę, potem w drugą. Nic z tego.
Właściwie to mógłby przecież pierdnąć równie dobrze tu – na korytarzu, ale jakoś nie odpowiadało mu to. Z szacunku dla przyszłego – jak wierzył – pracodawcy – wolał to zrobić w bardziej ustronnym miejscu.
Toalety jednak nigdzie nie było. Ani śladu. Łaził zdezorientowany po korytarzu. Może gdzieś w środku, może trzeba wejść do któregoś z pomieszczeń?
Spróbuję tu – pomyślał widząc drzwi z napisem „garderoba”. Ostatecznie, w takich właśnie „gospodarczych” pomieszczeniach może być też i toaleta. Zapewne służbowa. Jeśli go ktoś nakryje, to najwyżej przeprosi.
Nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte. Wszedł do pomieszczenia w którym, poza dywanem nic się właściwie nie znajdowało. Pod ścianą dostrzegł jedynie ustawione obok siebie dwie torby podróżne, na kółkach. Na rączce jednej z nich widniał napis: Berlin Schonefeld Flughafen.
O cholera – tu są czyjeś prywatne rzeczy – pomyślał z lekkim przestrachem. Muszę się stąd zwijać zanim mnie ktoś namierzy. Jeszcze wezmą mnie za złodzieja. Co robi Polak w niemieckiej garderobie? Kradnie! – przypomniał mu się przaśny dowcip, z którego roześmiał się w duchu.
Już miał zawrócić, by czmychnąć czym prędzej, gdy niespodziewanie zauważył, że w ścianie naprzeciw okna, mieściła się wnękowa szafa. Drzwi były na wpół otwarte. Dostrzegł, że wystawał przez nie kawałek materiału koloru białego. To chyba fragment powieszonego wewnątrz płaszcza?
Waśniewski chwilę przypatrywał się skrawkowi odzieży. Z natury nie był człowiekiem wścibskim, ale w tej chwili sam nie wiedział czemu poczuł zainteresowanie. Ciekawe jak noszą się te szychy ze Shmidtt Company? – przeszło mu przez myśl, a że lubił podpatrywać czyjś styl ubierania, zwłaszcza ‘ludzi z branży”, zupełnie bezwiednie podszedł do szafy, chwycił za rączkę i przesunął.
Drzwi wydały z siebie cichy chrzęst. Naprzeciwko Waśniewskiego na wieszakach wisiał rząd białych płaszczy, choć chyba odpowiedniejszym określeniem byłyby peleryny.
Zaskoczony takim widokiem, chwycił jedną z nich. Może to jakaś nowa linia odzieży przeciwdeszczowej, albo co? Jedną ręką trzymając skrawek płaszcza, drugą przesunął resztę wieszaków, tak by mu się lepiej przyjrzeć.
To, co zobaczył zupełnie zbiło go z tropu. Płaszcz na boku miał duży, czarny krzyż. Jak pająk – pomyślał. Waśniewski stał ze skrawkiem materiału w ręce. To tak się teraz noszą w Shmidtt Company? Opuścił płaszcz by podejść do następnego, potem do jeszcze jednego i kolejnego. Wszystkie miały na boku podobne krzyże. Niektóre z wielkich krucyfiksów były wpisane w coś w rodzaju tarczy.
Zupełnie bez ruchu wpatrywał się w czeluść szafy. Gdzieś już widział takie stroje, choć za cholerę nie mógł sobie przypomnieć gdzie… Zaraz, zaraz… powoli zaczynał kojarzyć. Przez myśl przeszły mu obrazy, które pamiętał z dzieciństwa. Jakiś film cholera, czy co? Zobaczył pędzących po polu ludzi na koniach. Niektórzy mieli na głowach chełmy z dużymi wystającymi czubami, inni długie kopie, za to wszyscy mieli na sobie… długie, białe płaszcze z czarnymi krzyżami.