Ula
Dość dużo czasu zmitrężyła zanim zdecydowała się na pozostawienie samochodu wraz z większością bagaży pośrodku niczego. Wiedziała jednak, że to jedyne rozwiązanie w obliczu zupełnej pustki panującej na tej trasie. Najważniejszym pytaniem było to, w którą stronę powinna się udać. Pamiętała, że ostatnie skupisko ludzi mijała kilkadziesiąt kilometrów wcześniej. Uznała więc, że lepiej będzie zaryzykować i pójść naprzód niż się cofać.
Po dobrych kilku godzinach marszu, z którego duża część odbyła się już po zapadnięciu zmroku, zaczynały ogarniać ją wątpliwości, czy dokonała słusznego wyboru. Późno się zdecydowała, więc rozpoczęła swoją wędrówkę dopiero popołudniu, co znaczyło, że nie będzie miała wiele światła słonecznego. Będąc zupełnie nie zaprawioną w marszach, czuła już ból w takich mięśniach, o których istnieniu niedawno nie miała zielonego pojęcia.
Na szczęście chwilę po kolejnej fali cierpienia pojawiła się także zielona tablica głosząca, że właśnie wkracza na teren miejscowości o nazwie, która nie mówiła jej kompletnie nic. Niosła jednak przesłanie nadziei odnalezienia pomocy, więc zmordowana turystka mimo woli zebrała się w sobie i podjęła dalszy wysiłek.
***
Miasteczko nie wyglądało tak, jak sobie to wyobrażała. Wypatrywała starych, rozpadających się chatek, przycupniętych przy drodze, którą szła. Zamiast tego, zza ostatniego zakrętu wyłoniła się spora równina, która nie miała prawa tutaj być. Płaski teren otoczony był ze wszystkich stron drzewami, jednak miał taką powierzchnię, że górska droga, która przywiodła tutaj piechurkę szybko wpadała w regularną sieć ulic tego zaskakującego miejsca. Domy jego mieszkańców również w niczym nie przypominały tego, czego należałoby się spodziewać. W większości sprawiały wrażenie lekkich, drewnianych konstrukcji obitych sidingiem czy jakimiś innymi rzeczami, na których się nie znała. Generalnie poczuła się nagle tak, jak gdyby weszła do miasteczka, w którym Al Pacino ścigał Robina Williamsa w filmie Bezsenność. Oczywiście poza tym, że nie panował polarny dzień.
Starając się nie speszyć tym mało optymistycznym skojarzeniem, ruszyła szeroką ulicą wypatrując świateł wskazujących na to, że ktoś jeszcze nie śpi. Po przebyciu jednej przecznicy jej oczom ukazał się budynek jakiegoś dwudziestoczterogodzinnego baru, najwyraźniej połączonego ze stacją paliw i warsztatem samochodowym. Ruszyła w kierunku baru, jako że stacja i warsztat sprawiały wrażenie zamkniętych, z kolei przez duże okna tego pierwszego mogła zauważyć, że za kontuarem stoi jakiś mężczyzna.
Dzwonek nad drzwiami obwieścił wejście zapóźnionej klientki.
- Dobry wieczór, czy pan zajmuje się również stacją i warsztatem?
- Niestety nie. Odpowiada za nie mój wspólnik. – Ton głosu tego człowieka wyraźnie wskazywał na to, że nie ma ochoty z nikim rozmawiać.