Ubique demon (cz.1.)
- Myślisz, że mają tu gospodę? - spytał towarzysza.
- Oczywiście, i aptekę, i płatnerza, i sklep z magią, i nawet burdel z elfkami, specjalnie dla ciebie postawiony, Ośle Dardanelski, byś mógł sobie użyć, gdy jeden jedyny raz w historii tej dziury raczysz tu zanocować.-
- Nie kpij, najemnicy muszą czasem tędy przechodzić...- zaczął Osioł, wnet jednak stracił nadzieję. Zaniedbane, przekrzywione chatki z byle jak sklejonej płyty pełzaczowej z pewnością nijak nie mogły pomieścić żadnej oberży, nigdzie nie wisiały chorągiewki wyszynku, w ogóle żadne chorągiewki, poza smętną flagą Bramy Świata na maszcie pośrodku podwórca. Prócz kilku psów nikogo nie było w zasięgu wzroku; poszukiwacz przygód naliczył dwanaście chałup, do tego kilka stodół, studnię i archaiczny, oblepiony krwawym pyłem wiatrak naprzeciw wejścia, zapewne główne źródło pożywienia chłopów na tej kamienistej równinie.
-Znowu dżem z pyłu... Gorzkie paskudztwo. - skrzywił się Osioł
- Wszystko jest gorzkie. -
- Pył najgorszy, do tego się lepi i parzy w język. Ustrzelę psa, będzie na kolację.- najemnik podniósł muszkiet do oka, celując w ogromnego, kudłatego czworonoga drzemiącego przed małym szałasem na lewo od wejścia. Zabójca błyskawicznym ruchem wyrwał mu broń.
- Ja zmierzam spać dzisiaj w tej wiosce. Jak zaczniesz od strzelania do psów, każą nam się wynosić w diabły. -
- Dobra. Oddaj muszkiet.- zażądał stanowczo Osioł. Nienawidził być bezbronny.
- Zrozumiałeś? - Zabójca nadal trzymał broń.
- Oddaj. - strzelec spojrzał w oczy towarzyszowi. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem, po czym właściciel muszkietu spojrzał w ziemie. - Proszę, Max.- dostał swoją strzelbę z powrotem.
- Idź do wodza i spytaj o nocleg. - rozkazał Zabójca. - Szybko. -
Wodza należało się spodziewać w chacie z wiatrakiem, najemnik pociągnął za sznurek i wszedł do środka. Jednakże to, co zobaczył, wstrząsnęło nim do głębi.
- Co to, kurna, jest?! -
***
Wiedziałem, wiedziałem. Uch... Już dosyć, nie chcę więcej wymiotować! Święty Antoni, dosyć, zrozumiałem lekcję! Zachciało mi się nażreć mięsokwiatu, jasna i pieprzona cholera, zaraza, mór, franca i trąd! Od małego dziecka uczyli, nie jedz nic, co nie oczyszczone, a od tych różowych krzaków wara! Dorósł i zgłupiał, choroba. Ruszaj się, nie wolno zostawać na jednym miejscu, to niebezpieczne. Za co mnie Bozia taką głupotą pokarała?!
***
Tak nie powininna wyglądać chata wodza wioski.
Normalna chata wodza wioski była zawsze zamieciona do czysta (bo sprzątały ją wszystkie kobiety z osady), przystrojona idiotycznymi dywanikami ze scenami z Nowego Testamentu (tkanymi przez żonę wodza, więc potwornie brzydkimi) i pozawieszanymi różańcami. Na ścianie winien wisieć ponury żelazny krzyż (jest jeden Bóg) a pod nim miał siedzieć na stolcu brzydki, śmierdzący staruchem w kolorowej kamizeli i mycce z pomponem (tylko wodza było stać na ubranie z miasta). Po lewej od wejścia (zawsze!) musiał stać rozgrzany piec kuchenny, po prawej cedzak, waza i ubijak do dżemu. Gdzieś w okolicy powinna kręcić się gruba baba w spódnicy w jakieś głupie wzorki, powinny biegać małe dzieciaki. Na widok wchodzącego obcego wódz odczekałby chwilę, nim wstanie z krzesła (dla okazania, kto tu rządzi), po czym wszedłby w rolę łaskawego, gościnnego gospodarza, wypytałby o drogę (jakby to go obchodziło), zaoferował własne łóżko (trzeba wtedy odmówić) i wspólny obiad (nie można wtedy odmówić, a szkoda), po czym ewentualnie zaoferowałby najemnikom jakąś pracę (idiotyczne zadanie, w stylu przepędzić gryzacze spod bramy, za równie śmieszną płacę, ale również konieczne). Zaś rano gospodyni powinna przyszykować gościom jakieś zapasy na drogę (choć nic ją nie obchodzili), a gospodarz życzyć szczęścia (choć nikt tych życzeń nie potrzebował), tudzież ostrzec przed złymi bestiami i zbójami czyhającymi na gościńcu (mimo, iż zbrojni sami o nich dobrze wiedzieli). Tak powinno się to odbyć, tak musiało wszystko wyglądać.