Twinning Część 3
— Kościół.
Rzekł głośno, widząc krzyż. Zaciekawił się, czy jest wierzącym czy nie. Wokół niego nie było żywej duszy, jak gdyby wszyscy na świecie poumierali. Najprawdopodobniej w tej chwili nie odbywała się żadna msza. W środku mógłby się trochę ogrzać, ale wyglądał jak obdarciuch. A jeśli go wygonią?
Ustał przed schodami. Bijąc się z myślami, czy wejść, czy dać sobie spokój patrzył na szerokie drzwi. Połówka z nich była otwarta, tak jakby zapraszała go do środka. Odczuwając dziwną pokusę przemógł się w końcu i wspiął się po schodach. Czuł się jak bezwstydnik i grzesznik przekraczając próg tego świętego miejsca. Jakim prawem tu wchodził, przecież to nie przytułek!
Opuszczając kruchtę i wchodząc do głównej nawy kościoła, zobaczył na wprost prezbiterium z ołtarzem i z amboną znajdującą się po lewej stronie. Uklęknął, nie mając pojęcia jak powinien się zachować. Przeżegnał się i ponownie wstał. Następnie wszedł w najbliższy rząd ławek i usiadł. Nie śmiał podchodzić bliżej. Odkręcił się najpierw w lewo, potem w prawo. Dopiero teraz dostrzegł dwa rzędy dalej starszą kobietę, pogrążoną w modlitwie.
Widząc ją zrobiło się mu głupio. Znowu ukląkł, starając się przypomnieć sobie pacierz. Sklejał nieskładnie zdania w jedną modlitwę, wyraźnie improwizując. Po paru minutach kobieta skończywszy, podniosła się i skierowała się ku wyjściu.
Przechodząc obok niego zatrzymała się nagle. On — przestraszony i pełen wstydu z powodu swojego wyglądu, schował głowę w dłoniach udając, że zmawia kolejną modlitwę. Starsza pani chciała najwyraźniej coś powiedzieć, patrząc na niego z widoczną dezaprobatą, ale nie zrobiła tego, tylko wciągnęła powietrze w usta i wyszła. Mężczyzna zastanawiał się, dlaczego to zrobiła i spojrzał za siebie. Z bocznej nawy wyłonił się człowiek ubrany w czarną sutannę. Odnalazłszy powód dziwnego zachowania nieznajomej i on zamierzał pośpiesznie wyjść. Przeżegnał się szybko, chcąc opuścić kościół jak najprędzej. Bojąc się, że zostanie potępiony wyprostował się i zmierzał ku otwartej połówce drzwi, kiedy duchowny zatrzymał go ręką.
— Proszę, zaczekaj.
Na te słowa zastygł w bezruchu. Źle by było, gdyby teraz uciekł. Nie wiedział, czego ma się spodziewać.
— Ja chciałem się tylko ogrzać, to znaczy pomodlić — zaczął się tłumaczyć. — To wszystko.
— Nie bój się. Nikt cię nie wygania. Możesz tu zostać, jak długo zechcesz.
— Ja nie wiem, czy mogę.
Ksiądz przechylił głowę, spoglądając na jego nieogoloną twarz. Splótł ręce i rzekł.
— Gdzie mieszkasz?
— Szczerze mówiąc to nie mam pojęcia. Ja przepraszam… Pójdę sobie.
— Zaczekaj.