Zmartwychwstać by upaść
Niemiec otworzył mozolnie oczy, leżał w lesie, pamiętając co stało się przed snem. Wiedział że zanim zasnął zabił kilku zbójeckich "elfów" którzy napadli oddział, i rycerza któremu służył. Wstał, rozejrzał się dokładnie. na ziemi leżały ciała zabitych bandytów były prawie nagie, wszystko co dało się sprzedać było im zabrane. Orderyk miał szczęście że leżał w jakiś chaszczach i nie zauważyli go.
Nie miał przy sobie swojej broni, tylko sztylet przy boku, musiał już długo leżeć bo jego rany prawie całkowicie się zagoiły
- Verdammt, wie viele Quartale ich hier? - Wykrztusił Niemiec, zazwyczaj mówił po łacinie ale w niektórych chwilach niemiecki był mu za pan brat. Niemiec udał się w stron drogi, szedł przez las, nic ciekawego była to gęsta puszcza pełna dzikiego zwierza które i tak zaraz uciekały przed człowiekiem. Orderyk szedł już kilka godzin nie mogąc wrócić na drogę by udać się do miasta. W końcu zaczęło się zmierzchać.
- Trzeba będzie coś zjeść... Szkoda że nie mam łuku albo kuszy. - Zatrzymał się, zaczaił i czekał, mijały minuty, godziny aż w końcu w lesie pojawił się dzik, nie był zbyt duży ale na pewno wystarczył by na jednego człowieka. Orderyk skoczył najdalej jak mógł choć miał poranioną nogę. Sztylet który miał w ręku wbił się w zwierze. Dzik zawył. Niemiec próbował ciąć jeszcze raz. Dzik zaczął uciekać ale kolejne pchnięcie pozbawiło go życia.
Orderyk siedział przy ognisku z kawałkiem dzika w ręku, Zastanawiał się czy przypadkiem się nie zgubił, westchnął ciężko jedząc kolejny kęs dziczyzny, nie miał przypraw ale to co znalazł w lesie wystarczyło mu by się pożywić tym zwierzęciem. Zjadł ten kawałek który miał w ręku i zasnął nie chciał spać ale zmęczenie było silniejsze. Po przebudzeniu ognisko już zgasło, zawinął resztkę upieczonego mięsa i ruszył dalej swoją drogą, zastanawiając się jak mógł przeżyć, jego rany były przecież śmiertelne a on w końcu żyje! Przeszedł ze trzy polanki i doszedł wreszcie do drogi, był to zwykły trakt wiodący przez kilka miast handlowych. Orderyk szedł drogą, i szedł, i można tak wyliczać chyba bez końca gdyby nie karawana jadąca w tą samo stronę co szedł człowiek
- Gott sei mit dir! - Krzyknął ktoś wesoło do Orderyka
- Bóg z wami! - odpowiedział - Gdzie Bóg prowadzi, panie? - Woźnica zaśmiał się i odpowiedział równając z Niemcem
- Do Groningen mości panocku do Groningen, wiozę tam proch mam zamiar za ten towar wziąć majątek. Wsiadaj waść na furmankę bo wyglądasz jakbyś tydzień w lesie leżał. - Orderyk wsiadł na wóz oparł się o worek i zasnął
Kiedy się obudził byli już w Groningen, miasto było nie brzydkie domy piętrzyły się na brukowanych ulicach które odbijały promienie słoneczne a oprócz tego pełno było tu ludzi miasto tętniło życiem. Było tu chmara straży miejskiej który dbała o bezpieczeństwo, z drugiej strony siedziało tu setki żebraków. Orderyk zaskoczył z wozu dziękując, rozejrzał się i udał się w stronę wież którą uznał za kościół, nie mylił się ten budynek był okazały, piętrzył się w niebo wystawiając na widok swe piękne witraże. Pewnym krokiem wkroczył do budynku, w środku było jeszcze piękniej niż na zewnątrz, teraz było pusto tylko nieliczni ludzie modlili się niesłyszalnymi słowami, Powoli podszedł do ołtarza padł na klęczki potem na twarz i począł szeptać niesłyszalnie
-Pater noster qui es in caelis,
sanctificetur nomen tuum;
adveniat regnum tuum;
fiat voluntas tua sicut in caelo et in terra;
Panem nostrum quotidianum da nobis hodie;
et dimitte nobis debita nostra, sicut et nos dimittimus debitoribus nostris;
Et ne nos inducas in tentationem;
sed libera nos a malo.
Amen.
Po zakończonej modlitwie udał się do rezydencji tutejszej szlachty, do której zresztą miał się udać po przyjeździe ze swym panem. Kompleks budynków był niewielki: Rezydencja, czeladź, magazyn żywności i broni, stajnie. Pewnym krokiem Niemiec udał się do rezydencji, budynek niezbyt duży, z piętrem. Po wejściu do środka nie pilnowanego przez nikogo było widać schody w dół i w górę, ale on znał ten dom i udał się w prawo, do drzwi zapukał ostrożnie, "Proszę!" dało się słyszeć. Orderyk wszedł do pokoiku, było tu ciepło bo w piecu na dobre się rozpaliło. Za biurkiem siedział człowiek, brodaty, siwy i barczysty a na nosie miał okulary, bardzo rzadkie jeszcze wtedy.